Chodziliśmy ulicami, patrząc na ludzi. Stali na chodnikach. Mówili lub milczeli. Niektórzy patrzyli się na budynki. Inni na samochody. Jeszcze inni na niebieskie sklepienie. Niektórzy wyglądali na smutnych. Inni na szczęśliwych. Przestraszonych. Wolnych. Byli różni.
Podziwialiśmy ludzi. Patrzyliśmy na ludzi. Robiliśmy to, co oni robili. Patrzyliśmy na budynki. Na samochody. Na niebieskie sklepienie. Wzdychaliśmy z ulgą. Żegnaliśmy się ze smutkiem. Uśmiechaliśmy się fałszywie. Wszystko przestało mieć znaczenie.
I nagle, tak chodząc po ulicach, powoli coś sobie uświadamialiśmy. Ludźmi, którzy myśleli, by skoczyć z budynku, wpaść pod samochód, wzlecieć do nieba, byliśmy my.
Może i byliśmy różni, ale chcieliśmy tego samego.