Delikatnie po skórze, jakby bał się zrobić krzywdę. Ironia. Tak pięknie patrzył się na te krew. Na te szkarłatną, młodą krew. Delikatnie po nadgarstkach. W szale coraz szybciej tnie. Zapiera dech. Patrzy na swoje dzieło. Perfekcyjne. Tnie uda, coraz więcej krwi. Delikatny syk bólu rozbrzmiewa wśród czterech ścian. Chce więcej. Przecina brzuch. Krew jest wszędzie. Patrzy na to z upragnieniem. Podcina gardło. Dał szczęście kolejnej osobie. Uśmiecha się. Czuje zapach krwi, tej pięknej, szkarłatnej krwi. Podnosi się z klęczek. Idzie do stolika. Odkłada ostrze, dokładnie je czyści. Ładuje broń. Uśmiech na twarzy. Lufa przy skroni. Nagle słychać huk. Ciało upadło.