Rozdział 15 - Brudny blond

21 5 0
                                    


Stałam pod drzwiami jednorodzinnego domku. Kierowałam mój umysł na cudze jaźnie. Wchodzenie do głowy kogoś, kogo nie widziałam, było trudne. Szukałam na oślep. Miałam już odejść, gdy złapałam. Przekierowałam moc na wejście do środka umysłu. Stawiał opór. Czułam się, jakbym przedzierała się przez barykadę. Po mozolnej walce się udało. Gdy znalazłam się w umyśle, moje ciało przeszedł ból. Jęknęłam i skuliłam się na ziemi. Nie wiedziałam, że niektórzy potrafią tak odpierać moją moc. Jednak pierwszy cel miałam za sobą. Wyczułam, że z pewnością kontrolowałam super przestępczą macochę. Stworzyłam silną potrzebę otworzenia pokoju, w którym przebywała ofiara. Nie zrobiła tego. Zacisnęłam mocniej. Moje ciało zaczęło się mrowić. Zaczęła iść. Stanęła pod drzwiami i nacisnęła na klamkę. Drzwi się nie otworzyły.

Po chuj ja to zrobiłam? – spytała sama siebie.

To nie będzie takie proste jak myślałam. Fizyczne wejście do jej domu jest głupie. Na pewno zauważy mnie. Jest super przestępcą, więc na pewno ma moce psioniczne. Skupiłam się, by wejść głębiej do jej umysłu. Moje ciało zalał ogromny ból. Upadłam, na ziemię krzycząc. Macocha zaczęła biec w stronę drzwi. Kurwa mać usłyszała to. Moje ciało nie chciało rzucić się do ucieczki.

– Dosyć podchodów – sapnęłam.

Zmusiłam ją do zatrzymania się. Ogromny ból objął moje ciało. Nie puszczał. Krzyczałam. Puścił dopiero po kilku sekundach. Co było z jej umysłem? Wcześniej robiłam to bez żadnych konsekwencji. Panikujące myśli macochy były jak ogromny grad padający na całe moje ciało. Przynajmniej mogłam wyszukać w jej wspomnieniach potrzebnych mi informacji. Najpierw wyszukałam to, gdzie schowała klucz do pokoju ofiary. Miała go na blacie w kuchni, zaraz obok którego stał jej telefon stacjonarny. Podsunęło mi to kolejny pomysł. Przejrzałam wspomnienia o planie jej domu. Wyglądało na to, że miała łatwy do przejścia płot w ogródku i otwarte drzwi na taras. Z trudem podniosłam się z ziemi. Stawiając krok kulałam, chociaż nie miałam fizycznej rany. Przeszłam przez metalowe ogrodzenie. Z Calvinem przechodziłam gorsze ogrodzenia. Dopiero po postawieniu kilku kroków w ogródku, zorientowałam krew na udzie. Skaleczyłam się sztachetą. Pieczenie uderzyło dopiero gdy zobaczyłam ohydnie ciągnącą się ranę. Syknęłam, łapiąc skaleczone miejsce. Przeklęłam pod nosem. Dlaczego ja to w ogóle robię? Ach no tak. Chcę być dobra. Chociaż zawsze mnie to boli. Muszę być dobra. Ruszyłam do drzwi. Już prawie dotarłam, gdy rozległ się donośny szczek. W moją stronę szarżował pokaźnych rozmiarów doberman z wyszczerzonymi kłami. Skupiłam moją moc na nim. Psioniką zmusiłam go do zaśnięcia. Upadłam na trawę.

Gdy dźwięk kroków za moimi plecami, przypomniał mi o tym, o czym właśnie zapomniałam. Wypuściłam macochę z transu. Z sercem przy krtani, odwróciłam głowę w jej stronę. Wściekła szatynka miała wyciągniętą dłoń, z jej palców wystawały czarne sznury, lecące w moją stronę. Dwa oplotły moje ramię, dwa nadgarstek. Pociągnęły. Usłyszałam chrupnięcie, fala potwornego bólu rozeszła się po całej ręce. Ta suka złamała mi rękę. Sznury zaczęły lecieć do drugiej ręki. Odskoczyłam, budząc psa. Nim zdążył się na mnie rzucić, przejęła nad nim kontrolę. W końcu używanie go nie bolało. Zmusiłam go, by pobiegł do swojej właścicielki, szarpiąc jej nogawki, tak by się wywróciła. Gdy straciła równowagę, linie się wycofały. Cielsko psa przygniatało ją swoim ciężarem i zasłaniało widok lizaniem po twarzy. Biegłam tak szybko jak z moimi ranami się dało do kuchni. Pochwyciłam klucz i ruszyłam do schodów. Prosto pod drzwi dziewczyny. Modląc się w duchu, by to był ten klucz, włożyłam go do zamka. Przekręciłam i naciskając klamkę, otworzyłam drzwi. Pokój wyglądał jak typowa sypialnia. W środku znajdowała się tylko łóżko i komoda, na której leżał notatnik, długopisy i kilka książek. Tego musiała użyć, by się ze mną skomunikować. Na łóżku siedziała dziewczyna. Miała szesnaście lat. Jej blond włosy spływały po brudnej sylwetce. Podniosła wzrok i krzyknęła ze strachu. Nie dziwiłam się jej, musiałam wyglądać jak śmierć.

– Przyszłam cię uratować – powiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Jednak z tym bólem było to niemożliwe.

– Uratować? – Wstała z łóżka, prawie się potykając.

Podeszła do mnie. Dotknęła moich policzków. W jej oczach pojawiły się łzy.

– Dziękuje... pozwól, że... trochę ci to wynagrodzę – powiedziała i przytuliła mnie.

Poczułam przepływ mocy psionicznej, przepływającej przez nas. Ból zaczął się zmniejszać. Gdy oderwała się ode mnie, zobaczyłam, że na mojej nodze była zaklepiona, a ręka częściowo zrośnięta. W tym samym momencie, na jej ciele pojawiły się moje rany.

– C-co? – jęknęłam.

– Musiałaś dostać mój list, nie wierzyłam, że to naprawdę się uda... Jesteś tak dobrą osobą.

Te słowa wywołały rumieniec na mojej twarzy, jednak znałam prawdę.

– Nie jestem... – odparłam.

W ogródku rozległ się huk.

– Wynośmy się stąd! – krzyknęła dziewczyna.

Złapała moją bluzę, swoją zdrową ręką i zaczęła ciągnąć do wyjścia. Jednak zatrzymałam się, gdy już na parterze spojrzałam przez okno na ogród. Jak mogłam nie zauważyć tłumu ludzi, których zebrały moje krzyki, unieruchomili macochę. Część z nich wyglądała, jakby wzywała policję. Musieli zobaczyć jej moc i kojarzyć, że to zdolność ich lokalnego superzłoczyńcy. Uśmiechnęłam się.

– Idź do ogródka – powiedziałam krótko – udawaj że mnie tu nie było.

Pobiegłam w stronę drzwi, gdy kątem oka zobaczyłam coś, co czego się nie spodziewałam, choć powinnam. Coś, co emitowała taką aurę, że nie miałam żadnych wątpliwości. Na fotelu leżał złożony czarny kostium z psionicznego materiału. Wygląda na połączenie szorstkiego i jedwabiu. Złapałam go i wybiegłam z domu. Powoli nabywając świadomość, że okradam kogoś, komu miałam pomóc.



Cierp, aniołkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz