Kiedyś uwielbiałam widok naleśników polanych syropem klonowym. Dla Calvina wciąż tak było, albo maskował prawdę radosnym zajadaniem się. Ja nie mogłam tknąć tego jedzenia. Po prostu siedziałam z gulą w gardle, patrząc się na to, jak syrop klonowy zmienia puszyste ciasto w kleistą papkę. Patrząc na to, że wzięliśmy je na wynos z baru, mogłam pocieszyć się jednym. Żadne jajko ani mleko kury nie zostało zmarnowane na niezjedzoną potrawę. Marnowanie chemicznej mieszanki nie było aż tak dołujące.
- Nie możesz jeść? - Calvin podniósł umorusaną w syropie klonowym twarz.
- Skąd wiesz, że nie jem? Przecież nie możesz tego zobaczyć...
- Wciąż nie słyszę uderzeń twojego widelca i marudzeń na syntetyczność.
- Tak... dobrze zgadłeś. Nie mogę jeść...
- Aż tak przejęłaś się wczorajszą walką?
- Nie tylko tym... Po prostu... Ciągle nie mogę uwierzyć, że to wszystko się dzieje. Czemu tak nagle dostałam tę moc? Czemu ciągle walczymy o życie? Czemu nie mogę być znowu tą samą Betty Bryan co kiedyś? Czemu mówię "Kiedyś" o jakichś dwóch miesiącach?
- Tak działa psionika - Wzruszył ramionami - Dostajesz psiocyty i zaraz po tem moc. W życiu zaczyna się tyle zmian i zmian że przestajesz ogarniać. Przywykniesz.
- Nie wiem...
- Zobaczysz - Pogłaskał moją dłoń - W ogóle pamiętasz, czego dzisiaj jest dzień?
- Jaki?
- Pogrzeb Edwina... - Jego głos spoważniał.
- Och...
Chociaż moja twarz była obojętna w środku czułam ścisk. Nie była to rozpacz ani nawet smutek. Ciężko określić co to było. Gniew? Nie, to nie był gniew. Tęsknota? Przecież prawie z nim nie rozmawiałam.
■■■
Starszy kapłan w czarnej długiej szacie, przemawiał przed mikrofonem, stojąc na tanim wzniesieniu. Jak na ironię, wieczorne słońce grzało moją skórę. Przemowa nie mówiła nic o Edwinie. Była obrzydliwie tandetna. Zresztą nie słuchałam jej. Byłam zbyt skupiona na nie czuciu rozpaczy kilkunastu zebranych, na który Calvinie pod idealną maską obojętności chował żal tak silny, że nie mogłam przestać odczuwać go moją mocą. Zaraz obok niego stała Janie, tak jak normalnie nie pokazywała swoich emocji, tak teraz nie chowała ich. Łzy ciekły po jej twarzy, szklistymi kroplami spływając na koronkę żałobnej sukienki. W tym wszystkim, pośród wieńców z goździków i niebieskich chryzantem, leżała czarna trumna, w jej środku, osłoniętym przez uniesione wieko leżał Edwin. Jego skóra była blada, bledsza niż podczas choroby. Po tym wielu walkach, które przeżył, zginął przez to, że postanowiliśmy obrobić nie ten budynek. Zginął głupio, zginął bezsensownie. Zginął, chociaż nie musiał. Gdybyśmy tego nie zrobili, teraz by żył. Śmiał się, jadł naleśniki z Calvinem i tulił swoją siostrę. Siostrę, która teraz płakała, nad ciałem brata, leżącym niczym porzucona lalka. Kapłan skończył mowę. Zamknął wieko trumny, która zaczęła zjeżdżać do płytkiego grobu. Calvin nie dał już rady, łzy zaczęły kaskadami spływać po jego policzkach. Wtedy zrozumiałam, co czułam. Czułam żal, żal tego, że zginął, bo zgodziłam się na ten atak, żal bo przez tak durny pomysł musiał zginąć albo on, albo Pszczelarz. Żal, że jednak nie zgodziłam się zabić Pszczelarza. Niosąca Plagę i tak znajdzie inną marionetkę do zabójstwa. A przez to, jak miękka byłam, teraz Calvin stracił jedynego przyjaciela. Gdy trumna dotknęła ziemi, Jannie wyciągnęła z kieszeni dwa kwiaty i wrzuciła je go grobu. Na czarnym wieku wylądował fioletowy hiacynt i czerwony goździk. Dziewczyna po ostatnim akcie pożegnania z bratem, odbiegła zdala od wszystkich.
Trumna leżała w ziemi, żegnając raz na zawsze Edwina. Nikt z nas nie miał go już nigdy więcej nie zobaczyć, ciało nigdy się nie poruszyć, usta nic nie powiedzieć. Ludzie zaczęli modlić się, chociaż nie mieli już do tego powodu. Umarł, martwi nie żyją, martwi nie odpowiadają. Złożyłam dłonie do modlitwy. Gdy tylko moje palce się zetknęły, poczułam silny przepływ psioniki. Zdawała się chichotać, chichotać modle. Jakby bawiło ją to ile bólu potrafi dać. Nie musiałam patrzeć, by domyśleć się co się stało. Musiałam, zobaczyć tylko komu się stało. Ludzie zaczęli się odsuwać jak najdalej od wrednej energii. Xiaobao klęczał na ziemi, tępo patrząc się w dal. Po jego ciele latały małe błyskawice, świecące się nierealną energią. Otułamiony atakiem psionicznym nie mógł się ruszyć. Atak psioniczny robił z jego, ciałem co chciał. Być może czuł teraz fizyczny ból, ale nie mógł się ruszać, może migotały mu źrenice, a nie mógł zasłonić swoich oczu. Ludzie odbiegli od niego, przedwcześnie kończąc ceremonię. Bali się że mógł wybuchnąć. Przy grobie została tylko nasza drużyna, tylko my, wiatr i żałobne kwiaty.
Jakiś czas później wracaliśmy do domu. Z nieba zaczął lać się deszcz. Dramatu dodał fakt, że dzieliła nas od cmentarza taka odległość, że doście tam nie zajmowało kilka minut, ale jednocześnie czekanie na autobus zajęłoby dłużej niż droga na pieszo. Nim przeszliśmy połowę trasy, byliśmy mokrzy. Przynajmniej nie było widać, kto płakał. Jedynym suchym był nasz pół kosmita, skubaniec odkrył sposób na to, jak użyć swojej psioniki do ochrony przed deszczem. Patrząc na to, że jego mocą była kontrola elekryczności, nie mam pojęcia, jak to wykombinował. Chociaż może jego suchość była wynikiem kosmicznych genów? Ciężko powiedzieć.
Jednak moja moc nie mogła mi teraz pomóc, jednocześnie pozwalając mi czuć żałość Calvina i Xiaobao.
- Jak się czujesz? - spytałam mentalnie Chińczyka.
- Jesteś władcą umysłu i nie znasz odpowiedzi?
- Właściwie znam...
- Czuje się winny jego śmierci - powiedział w myślach - To samo czułem podczas Bitwy o Ziemię i... Miałem już trzynaście lat... a nie mogłem jej uratować...
- Kogo?
- Mojej matki... umarła razem z resztą swojej drużyny...
Jego matka nie żyje? Właściwie ktoś coś wspominał o tym, że była znana.
- Kim była twoja matka?
- Jestem synem Fu Jie.
Nawet taki nieuk jak ja doskonale znał to nazwisko. Fu Jie, jedna z pięciu członków Legend, jej psioniką była super siła i wzmocnienie. Ponoć nazwa jej drużyny była pierwotnie inna, ale nikogo to nie obchodzi. Byli bohaterami numer jeden, uczono się o nich w szkołach. Każdy aspirujący na super bohatera chciał być taki jak oni. Byli idolami, nie doścignionymi wzorami, byli tytanami. Jednak podczas Bitwy O Ziemię zginęli śmiercią ofiarną, żeby uratować ludzkość.
- Myślałem, że o tym wiesz. Czasem mam wrażenie, że każdy o tym wie - Zdziwił się Xiaobao.
- Wiem, że miała syna. Wiem też, że często piszą o nim na forach plotkarskich. Nie spodziewałam się, że to ty nim jesteś.
- Nie mów mi nic o tych forach - Przeraził się - Ostatnio na jednym dowiedziałem się, że ostatnio zostałem córką, a tą córką jest jakaś przypadkowa j-popowa piosenkarka. Przynajmniej tak wnioskuje z załączonego zdjęcia.Pomijam fakt że jestem Chińczykiem a nie Japończykiem. Jeszcze na innym że jem dzieci.
- Czyli bycie dzieckiem legendy polega na dziwnych artykułach?
- Dokładnie... Poza tym... Czuje że jeśli jestem jej synem, muszę być taki jak ona.
CZYTASZ
Cierp, aniołku
Mystery / ThrillerBetty żyje w świecie, gdzie mniej niż jeden procent społeczeństwa posiada moce psioniczne, wykształcająca się na początku dojrzewania. Jednak nieokiełznane są niebezpieczne, dlatego psionicy są zamykani w specjalnych ośrodkach OEOP. Betty nie...