Mijały kolejne dni od niespodziewanej wizyty szatynki, a atmosfera wśród nas ciągle była napięta. Mason zarządził dodatkowe warty, a Ariana unikała mojego towarzystwa. Jedynie Hannah i Jacob mieli powód do radości, ponieważ transfuzja krwi Raven, wpłynęła pozytywnie na samopoczucie szatyna, który w pełni wrócił do sił. Po kolacji udałam się długim korytarzem w stronę włazu na zewnątrz. Mason kazał mi sprawdzić ogrodzenie oraz zmienić Jacoba na warcie.
Na zewnątrz panował już mrok, który od czasu do czasu przecinały jasne błyskawice nadciągającej od północy burzy. Ciężkie strugi deszczu przecinały gęste powietrze, uderzając o metalowy dach starej wieży kontrolnej. Do około panowała cisza, którą rytmicznie zakłócały dudniące w oddali odgłosy grzmotów. Zimny podmuch wiatru spowił moje ciało, sprawiając, że momentalnie się wzdrygnęłam, a moja skóra pokryła się gęsią skórką. Pospiesznie zapięłam suwak skórzanej kurtki, zarzucając na głowę jej czarny kaptur. Wolno sięgnęłam po termos z gorącą kawą, kiedy do moich uszu dobiegł tępy odgłos od wschodniej strony pod ogrodzeniem. Kierowana impulsem szybkim ruchem odstawiłam naczynie, chwytając za ciężki karabin. Wygodnie oparłam łokcie o drewnianą konstrukcję, zbliżając twarz do czarnego celownika. Pewnym szarpnięciem odbezpieczyłam broń, celując w stronę dobiegającego dźwięku. Niekontrolowanie wstrzymałam oddech, z uwagą skanując kierunek, z którego dochodził dźwięk. Zmrużyłam oczy, wytężając wzrok, lecz z trudem mogłam dostrzec coś w ciemnościach. Zrezygnowana przerzuciłam karabin przez ramię, sięgając po latarkę i ostrożnie schodząc z drewnianych schodów. Tylko w ten sposób mogłam się upewnić, co jest przyczyną dochodzących odgłosów. Poczułam nagły przypływ adrenaliny, mocno zaciskając szczękę. Ciężkie krople deszczu opadły na moją twarz, wolno spływając po moich policzkach i swobodnie opadając na ziemię. Pospiesznie chwyciłam za pistolet, opierając na nadgarstku latarkę i kierując snob światła w stronę dochodzącego odgłosu. Wolno stawiałam każdy krok, uważnie podświetlając sobie drogę. Ciężkie dudnienie przecięło powietrze, uprzedzając je jasnym piorunem. Poczułam jak wyraźny puls, spowił moje ciało.
Po chwili w ciemnościach rozległ się ten sam metaliczny odgłos, na którego dźwięk moje mięśnie wyraźnie się napięły. Skierowałam światło latarki, wypatrując czegoś niepokojącego. Nagle w jego słabym blasku dostrzegłam coś czarnego, szybko znikającego w ciemnościach. Wycelowałam pistolet, na ślepo oddając kilka strzałów. Kiedy ponownie zapadła cisza, usłyszałam głośny pisk i czarne niezidentyfikowane zwierze jednym skokiem rzuciło się w moją stronę. W panice ponownie oddałam kilka strzałów, odskakując gwałtownie w bok.- Niezły strzał.
Usłyszałam za sobą znany głos, natychmiast odwracając się w kierunku, z którego dobiegał. Smukła postać szatynki wynurzyła się z mroku, wolnym i pewnym krokiem podchodząc w moją stronę.
- Co to do cholery było? - spytałam, wyraźnie czując łomot mojego serca, które o mało nie wyskoczyło mi z piersi.
- To był zmutowany kuzyn Myszki Miki. - odpowiedziała żartobliwie, posyłając w moją stronę szeroki uśmiech.
- Cholernie duży ten kuzyn. Myślałam, że to jakiś dziki kot. - odpowiedziałam, rewanżując się uśmiechem.
- Najwyraźniej trochę przypakował.- ponownie zachichotała, momentalnie poprawiając mi humor.
- Wystraszył mnie jak diabli. - odpowiedziałam na jednym wydechu, nie ukrywając prawdy.
- Chciałam ci pomóc, ale świetnie dałaś sobie z nim radę.
- Długo tu jesteś? - spytałam, kierując na nią snob światła latarki.
- Wystarczająco długo, żeby zmoknąć. - odpowiedziała, wykrzywiając usta.
CZYTASZ
Z INNEJ STREFY
RomancePisząc to opowiadanie, przeniosłam się w czasy po apokaliptycznej Ameryki Północnej, w której po wybuchu bomby biologicznej, zbudowano mur dzielący skarżoną strefę od tej zamieszkałej przez ludzi. Opowiadanie jest o młodej dziewczynie o imieniu Broo...