💌~Rozdział 15~💌

682 18 2
                                    

To nie mógł być żart

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

To nie mógł być żart. Vincent nigdy nie żartuje. Poczułam na sobie gęsią skórkę jeszcze bardziej. Poczułam chęć wymiotowania. Zrzuciłam z siebie po chwili ją, zostając w samej bieliźnie. Odkryłam się kocem, uciekając na górę.

Minęła może godzina. Może dwie. Ja wciąż siedziałam pod kocem wstrząśnięta. Skąd ta sukienka mogła znaleźć się w moim pokoju. Co gorsza, w mojej szafie.
Czułam się podle zakładając sukienkę kogoś tak ważnego dla moich braci. Ale nie wiedziałam. Czy mogę tak się usprawiedliwić?

Usłyszałam pukanie do drzwi. Nie chce z nikim się widzieć. Nie mogłam, nie potrafiłam teraz spojrzeć im w twarz.
Czułam narastającą gule w gardle. Byłam gotowa wrócić do Madrytu w tej chwili, aby uciec od tego kompromitującego zdarzenia.

- Malutka? Mogę wejść? - Ciągnął za klamkę, jednak nie wszedł. Zamknęłam drzwi.

Will. Czy ty jesteś w stanie teraz na mnie patrzeć?

- Malutka... Nic się nie stało.

Stało. W tym problem.

- Nie wiedziałaś nic. To wszystko... Pracujemy teraz nad odpowiedzią, ale nie chcemy abyś ty się czuła w tej chwili tak źle. Martwimy się. Otwórz. Proszę... Malutka - Głos załamywał mu się. Kłuło to moje serce, ale nie otworzyłam drzwi. Wiedziałam, że jeśli chciał, otworzyłby sam je. Uszanował mój stan pragnący bycia samej. Zostałam więc tu. W ciemnym, samotnym pokoju. Sama z myślami.

Chcąc nie chcąc, w końcu był ranek. Nie mogłam tu być wiecznie. Wstałam powoli z łóżka. Leżałam bez przykrycia. Byłam lekko zmarznięta. Mimo, że w pokoju było grzane dość mocno, moje poczucie winy niszczyło mnie od środka.

Odsłoniłam rolety. Za oknem świeciło słońce, a śnieg błyszczał od niego. Ruszyłam do swojej toaletki. Usiadłam na krzesełku. Moje odbicie było przykre. Pod oczami wielkie sińce, a włosy roztrzepane. Usta zaschnięte, oczy napuchnięte. Dlaczego ja płaczę? To moja wina. Powinnam być przy nich. Uciekłam. Znowu uciekłam.

W klatce piersiowej znów poczułam ten sam ścisk. Było mi duszno. W głowie zaczęło się kręcić. Chciałam dojść do łóżka, jednak nie było mi to dane, gdy ciało poleciało bezwładnie na podłogę. Czułam ból w głowie. Musiałam przywalić o ziemię. Zacisnęłam usta. Dlaczego... Dlaczego to zawsze muszę być ja.

Moje ciężkie powieki zaczęły powoli otwierać się na światło dzienne. Leżałam na czymś miękkim. Byłam przykryta czymś ciepłym, a pod głową miałam poduszkę. Czułam też, że byłam owinięta w okół głowy prawdopodobnie bandażem. Po walce w końcu otworzyłam oczy. Widziałam sufit. Szybko zamrugałam, chcąc przyzwyczaić się do światła.

- Malutka.

Poczułam na dłoni ciepło. Ktoś objął moją lodowatą rękę swoimi dłońmi. Przekręciłam głowę lekko, widząc zmartwionego Will'a. Patrzył na mnie. Wyglądał jakby nie spał.
Za nim stał Vincent. Nie był ubrany wyjątkowo w garnitur, a w obcisłą koszulkę czarną, oraz spodnie dresowe tego samego koloru. Patrzył na mnie, mając skrzyżowane ręce na torsie. Trójki pozostałych nie słyszałam. Poszli? Obrazili się?

- Co się... Stało - Nie mogłam mówić przez zaschnięte gardło. Czułam się źle. Nie tylko na zewnątrz, ale i w środku. Czułam podłość.

- Zemdlałaś. Był lekarz tu, nie chcieliśmy brać cię do szpitala. Mówił, że miałaś prawdopodobnie atak paniki.

No tak. Znane uczucie bólu w klatce piersiowej, ale też miażdżące mnie myśli.

- Gdzie...

- Dylan, Tony i Shane są już w Nowym Jorku. Kazaliśmy im już pojechać. Potrzebują trochę... Pobyć sami. Nie bierz tego do siebie. Poprostu są lekko zdruzgotani - Wyjaśnił Vincent. Kucnął przy Will'u, gładząc mnie po głowie.

- Gorączka minęła. Byłaś cała wczoraj zimna.

Dziś więc musiał być sylwester. Ostatni dzień roku.

- Przepraszam...

Tylko tyle zdołałam z siebie wydostać. Żałosne. Tak bardzo żałosne.

- Za co?

- Ubrałam sukienkę najważniejszej dla was osoby. To podłe...

- Nie wiedziałaś. Poza tym, ustaliliśmy, że...

Will szturchął w ramię Vincenta.

- Niech odpocznie.

- Masz rację... Teraz Hailie ważne, abyś poczuła się lepiej. Jeśli chcesz, możemy polecieć do Nowego Jorku o osiemnastej. Przed dwudziestą pierwszą powinnyśmy być, wtedy się wyszykujesz i zaczniesz bawić, zapominając o tym co się stało.

- Czy Dylan, Shane, Tony... Czują do mnie uraz?

- Nie koniecznie. Przyznali, że w tej sukience wyglądałaś jak nasza mama. Tak samo czarująca. Śliczna.

Na słowa Will'a poczułam mocne łzy. Rozpłakałam się jak dziecko.

- Nie możemy powiedzieć Ci niczego teraz, ale wkrótce się dowiesz droga Hailie o wszystkim. Do tego czasu proszę cię. Nie stresuj się zbyt bardzo.

Nie stresuj się zbyt bardzo. Te słowa były łatwe do powiedzenia, a trudniejsze do wykonania. Moja głowa cały czas była jedynie zawładnięta setkami myśli. Myśli, które niszczyły mnie z dnia na dzień, powodując, że zaczęłam być coraz bardziej mniej sobą.

𝐑𝐨𝐝𝐳𝐢𝐧𝐚 𝐌𝐨𝐧𝐞𝐭 ~ 𝐔𝐤𝐫𝐲𝐭𝐞 𝐏𝐢ę𝐤𝐧𝐨Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz