Czułam się niczym w transie. Obraz sam przeobrażał się z czarnego tła w różne postury ludzi. Ludzi, którzy mnie niszczyli w środku. Byłam sama, pośród miliona ludzi. Każdy patrzył na mnie. Każdy coś chciał. Każdy mnie obserwował. Skulona nie miałam...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Na ringu pojawił się pierw Vincent. Podwinął swoje rękawy od koszuli, ściągając przed tym marynarkę. Tuż za nim powoli szedł przeciwnik. Nie był raczej zadowolony już z obrotu spraw. Mój brat zawołał go ręką, a ten jedynie stanął na drugim końcu. Nie rozumiem. Sam chciał walki.
W okół zebrało się dużo ludzi. Przychodzili nawet z dołu, aby zobaczyć tą walkę. Uśmiechnęłam się wiedząc, że Vince wygra.
Sędzia uniósł dłoń, dając sygnał, że można zacząć. W tle słyszałam, jak każdy obstawiał wygraną. Jedni na tego gościa, a znacznie większa połowa na mojego brata. Z nagłej postawy tchórza, zmienił się w wojownika.
- Dziś zginiesz Vincent Monet! Obiecuję Ci to! - Przeraziłam się na te słowa, lekko wtulając w bok Will'a.
- Will, czy Vincentowi coś się stanie? - Spojrzałam na niego w górę przerażona.
- Malutka. Myślisz, że pozwoliłbym Ci na to patrzeć, nie wiedząc kto wygra? - Puścił mi oczko, a za chwilę spojrzałam na ring, gdzie nagle leżał ten facet. Kiedy to się stało? Jak? Vincent bez żadnego urazu. Ludzie w okół nie odezwali się nawet. Była cisza. Jedynie pojedyncze szepty. Vince wyszedł z ringu, a do poszkodowanego przyszło pogotowie. Poczułam dreszcz. Znalazł się przy nas parę chwil później, wołając za sobą. Święta trójca dumnie szła za najstarszym, z wypiętą piersią, a ja wciąż się zastanawiałam, jak doprowadził go w sekundę do takiego stanu.
∆
- To było niesamowite! - Krzyczał Dylan wieszając się na Vincencie. Ten jednak nie odpowiedział nic. Szedł prosto.
- Za pół godziny będzie pokaz fajerwerków, pójdziemy na dach je oglądać - Rzekł Will, wciąż trzymając mnie ku sobie.
- Hailie.
Głos Vincent'a był znowu cichy, ale przerażający. Odwrócił się powoli w moją stronę.
- Dlaczego mnie nie posłuchałaś? Mówiłem jasno. Zakaz wychodzenia. Jednak ty i tak poszłaś. Myślisz, że zakazałem dla kaprysu? Nie. Nie chciałem, abyś widziała ludzką krzywdę. To, co się tam dzieje, powinno być dla ciebie przestrogą, aby więcej nie podążać w tamtym kierunku.
- Krzywdę.
Zaczęłam cicho, na co poczułam wzrok każdego na sobie.
- Myślisz, że nie widzę jej codziennie? - Uniosłam wzrok na niego. - Myślisz, że to dla mnie straszne? Dla kogoś, kto tkwi w krzywdzie?
- Hailie - Zaczął Shane lekko mnie ciągnąć za ramię. Wyrwałam się jednym ruchem, podchodząc do najstarszego, który uważnie mnie słuchał.
- Życie u boku Monetów jest ciężkie. Codziennie widzę jak bierzesz do piwnicy ludzi. Nie wychodzą już. Codziennie Tony, Shane i Dylan komentują jak urządziłeś kogoś. Mówisz, że nie chcesz abym widziała krzywdę ludzką, ale sama żyje koło niej. Wciąż, mimo przeprowadzki do Madrytu, wciąż słyszę o tobie i przeklętym nazwisku Monet. Śni mi się po koszmarach. Czuję panikę, gdy ponownie coś zrobię wiedząc, że ty o tym już wiesz. Chcesz mnie chronić Vincent, ale jak uchronisz przed sobą samym?
Wyminęłam go idąc przed siebie. Żaden się nie odezwał. Pozwolili mi iść. Wiedzieli, że mam rację.
Doszłam na samą górę. Byłam pierwsza. Oparłam się przedramionami o murek, który grodził przepaść. Patrzyłam na niebo.
Po moim policzku poleciała łza. Po chwili poczułam na barkach coś ciepłego. Spojrzałam w bok, widząc Vincenta. Położył na mnie swoją marynarkę, opierając się obok mnie.
- Kiedyś, kiedy nasza mama umarła, Camden nie był sobą. Podróżował po świecie, zostawił nas z nianiami i babcią. Pewnego razu wrócił, jednak jakiś taki szczęśliwy. Nie wiedziałem dlaczego taki był. Rok później znowu zniknął. Tym razem nie na długo, a na kilka dni. Miałem może czternaście lat, Will dziesięć. Dylan był jeszcze młodszy, ale już coś rozumiał. Bliźniaki mieli po parę lat. Wrócił po około pięciu dniach. Wiedziałem, że coś ukrywał. Nie wiedziałem tylko co, ale miałem przeczucie, że prędzej czy później dowiem się. Mijały lata. Skończyłem dwudziestkę. Zacząłem bardziej interesować się firmą. Camden wszystkiego mnie uczył. Pewnego wieczoru upił się, gdy siedzieliśmy w biurze. Przyznał co było jego powodem wyjechania. Byłaś nią ty Hailie.
Słuchałam jego słów cały czas. Zastanawiałam się, do czego zmierzał.
- Chciał cię odwiedzić, jednak twoja mama nie pozwoliła na to. Zostało mu obserwować. Wiedziałem, że musiałaś mieć wtedy osiem lat jak mi opowiadał. Byłem ciekaw ciebie. Stąd kiedyś wyruszyłem do twojego miasta, prosząc twoją mamę o rozmowę. Camden nic nie wiedział. To była tajemnica. Twoja mama zgodziła się, biorąc też ciebie. Byłaś uroczą dziewczynką, o dobrym sercu. Twoja mama poprosiła mnie na koniec spotkania, że jeśli kiedyś jej zabraknie, mam walczyć o to, abyś trafiła pod moje skrzydła. Stąd jesteś prawnie pod moją opieką.
- Vince... Ja... Nie rozumiem...
- Obiecałem sobie, że pewnego dnia, gdy do nas trafisz, prędzej czy później, dam ci wszystko, abyś była szczęśliwa. Opieka była łącznie z tym. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Teraz widzę, że moja obsesja nad tym sprowadziła Cię w zły stan droga Hailie. Chciałem dać ci wszystko, a nie dałem nic.
Po jego policzku poleciała łza. Pierwszy raz w życiu widziałam, aby Vincent Monet płakał.
- Mimo, że wiem jak bardzo cierpiałaś, nie umiałem dać ci żyć na własną rękę z obawy, że coś ci się stanie. Nie chciałem cię stracić... Jak moją mamę - Jego głos załamał się, a ja zauważyłam, że za nami stała cała czwórka pozostałych braci. Ich miny były zdezorientowane, jedynie Will'a okazywała skruchę.
Wtuliłam się mocno w mojego najstarszego brata, wołając gestem ręki pozostałych. Przyszli szybko, również mocno się przytulając do nas. W tle było słuchać puszczane fajerwerki. Musiała być północ. Jednak cieszę się, że mogłam spędzić ten czas z moimi najważniejszymi osobami.