Czułam się niczym w transie. Obraz sam przeobrażał się z czarnego tła w różne postury ludzi. Ludzi, którzy mnie niszczyli w środku. Byłam sama, pośród miliona ludzi. Każdy patrzył na mnie. Każdy coś chciał. Każdy mnie obserwował. Skulona nie miałam...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Do sylwestra zostało dwa dni. Vincent postanowił lecieć trzydziestego pierwszego grudnia, gdyż podróż samolotem miała wynosić dwie godziny.
Stałam przed wyborem trzech kreacji. Długa, czerwona sukienka z rozcięciem na udzie. Czarna, krótka z falbankami i dużym dekoltem. Biała, rozkoszowana na dole, z dodatkami złotych detali przy rękawach.
Oczywiście bracia nie wiedzą o tych sukienkach. Kupiłam je będąc w Madrycie. Ubierałam na każdą okazję. Pokochałam je. Zakładałam wysokie szpilki, a na usta dawałam czerwoną szminkę. Wręcz krwistą.
Opadłam na łóżko. Jak mam wybrać? Może wezmę wszystkie i będę się przebierać co jakiś czas? Chcę pokazać się w każdej z nich. Może bracia mnie nie zabiją. Przecież mam swoje lata, oni też. Powinni wiedzieć, że kobieta ma swoje potrzeby.
- Hailie, Will chce abyś... - Do środka wszedł Shane, jedząc ciasto ze świąt. Spojrzał na mnie, a potem kreacje. Zaniemówił. - To... Twoje?
- Um... No tak. A co? Ładne, nie? - Podrapałam się po karku.
- Tak. Są... Cudowne.
Mówił to z takim trudem, że wyglądał jakby chciał je wziąć i schować najdalej jak się da.
- Którą... Wybierasz?
Mimo, że Shane był podejrzliwie najmilszy w moich wyborach życiowych, to najbardziej dokładny w analizie.
- Myślę nad trzema.
- Trzema? - Przełknął ślinę nerwowo.
- Myślałam nad wyborem w końcu czerwonej. Ma ładne odkrycie na udo. Piękna.
Jego wzrok wiercił we mnie dziurę. Czułam, że jeszcze słowo dalej, a zmieni się w starego Shane.
- Wiesz... Pewnie będzie Ci pięknie, ale jeszcze jest czwórka braci, która jak zobaczy Cię w tej okazałości, to będą pianą pryskać.
Przyznaj, że sam już pryskasz.
- Powinni być jak ty! Ideał. Pozwalasz mi żyć jak chce. Mogę nosić co chce. Mogę żyć jak chce. Pewnie byś puścił mnie na randkę samą...
- Muszę iść - Zacisnął mocno dłoń na klamce, wychodząc, a przy tym trzaskając drzwiami.
Zaśmiałam się pod nosem, wracając do wybrania tej jedynej sukni.
∆
W końcu nastał wieczór. Zeszłam na dół w świetnym humorze. Wybrałam idealną. Odrzuciłam poprzednie trzy, kusząc się na inną, znalezioną w szafie. Nie miałam jej nigdy. Pojawiła się znikąd. Jednak przemawiała we mnie. Była bardzo w moim stylu.
- Świetnie! Jeszcze gorszą? - Załamał się mój brat, integrując tym pozostałą dwójkę. Dylana i Tony'ego.
- Znalazłam jakąś taką, myślę, że będzie prezentować się idealnie.
- Serio? Przymierz. Zademonstruj się nam.
- Muszę?...
- Tak - Cała trójka przytaknęła razem.
Westchnęłam biegnąc na górę. Wyciągnęłam ją z szafy, ubierając.
Była koloru butelkowej zieleni. Długością do kolan, ale za to pięknego kroju i przyjemnego materiału. Długie rękawy, które na końcu miały rozcięcie. Dumna zeszłam na dół w niej.
- Jestem - Zawołałam idąc w ich stronę.
Cała trójka spojrzała na mnie w tym samym czasie, jednak... Ich miny były dziwne. Tony spojrzał na mnie jakby zobaczył ducha. Dylan za to miał oczy jak pięciozłotówki, pobladł nagle. Shane. W jego oczach ujrzałam łzy? Dlaczego tak się na mnie spojrzeli.
- Hailie, skąd masz tą sukienkę?! - Wstał szybko Dylan, przeskakując przez kanapę. Był w sekundę przede mną. Patrzył na moją kreację zdezorientowany.
Pozostali również szybko do nas dołączyli.
- Co wam się dzieje? Dlaczego tak na mnie patrzycie? To zwykła sukienka!
- Hailie.
Za sobą usłyszałam głos Vincenta. Odwróciłam się szybko. On również wydawał się zszokowany. Will za nim złapał się za głowę. W ich oczach było czyste przerażenie.
- O co wam chodzi? - Poczułam gęsią skórkę.
- Hailie. Ta sukienka... Należy do naszej mamy. Została w niej pochowana.