Rozdział 29. WTEDY.

362 27 1
                                    

Z ulgą przyjęłam fakt, że mój stan odurzenia nieco zelżał. Podniosłam się i zauważyłam, że nie mam już wrażenia unoszenia się nad ziemią. Postanowiłam wykorzystać wypełniającą mój organizm euforię i zaczęłam kołysać się w rytm elektronicznej muzyki.

Poprawiłam okulary, które przez cały ten czas miałam założone. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść.

Czułam się cudownie.

Byłam wolna.

I w tamtym momencie nie obchodziło mnie nic, co działo się wokół mnie. Nie liczyły się konsekwencje. One dopiero miały nadejść i wiedziałam o tym, ale ani trochę nie miałam ochoty o tym myśleć.

Cieszyłam się chwilą.

Chwilą, która niestety nie trwała długo.

Minęła może godzina, a ja zaczęłam odczuwać zmęczenie. Bolały mnie nogi, plecy i chciało mi się spać. Usiadłam ponownie w tym samym miejscu, tym razem sama, bo inni bawili się w najlepsze.

Dopiero wtedy zauważyłam coś, czego wcześniej nie widziałam. Oni wszyscy byli „na czymś". I właśnie wtedy to zrozumiałam. To dlatego wcześniej tak dobrze nam się rozmawiało i skutkiem tego mieliśmy być ze sobą związani do końca życia. 

Bo mówią, że takie rzeczy zbliżają, łączą. Czy mają rację?

Zaczęłam czuć się coraz gorzej. Rozbolała mnie głowa i chciałam już wracać do domu. Położyłam dłoń na sercu i lekko się przeraziłam. W dalszym ciągu waliło w zastraszającym tempie. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle będę mogła zasnąć. 

Nagle przede mną pojawił się Jackson.

- Wszystko ok? – Zapytał, po tym jak usiadł po mojej lewej stronie.

- Jestem już zmęczona. A oni – Wskazałam głową na Bliźniaków – Nie wyglądają jakby chcieli wracać do domu.

- No, nie zapowiada się na to. – Parsknął. Po czym od razu dodał: - Chodź ze mną.

- Gdzie? – Zapytałam, ale on zdążył się już podnieść i podał mi rękę, żeby pomóc mi wstać.

Przedarliśmy się przez tłum i szliśmy w tylko jemu wiadomym kierunku. On szedł pierwszy, a ja zaraz za nim. Kilkoro ludzi witało się z nim z daleka, inni podchodzili bliżej, ale szybko ich zbywał. Dziwnie się czułam, bo on zwracał na siebie uwagę i, o ile dla niego musiało to być codziennością, dla mnie było czymś niezwykłym i ani trochę mi się nie podobało.

Dotarliśmy pod czterometrowe rusztowanie, na którym zawieszone było kolorowe oświetlenie. Ku mojemu zdziwieniu brunet się zatrzymał i odwrócił w moją stronę.

- Ty pierwsza. – Oznajmił.

- Ale co? – Zapytałam, bo zupełnie nie wiedziałam o co mu chodzi.

- Wchodzimy na górę. – Wskazał głową na górną część konstrukcji.

- Chyba żartujesz? Po pierwsze na sto procent spadnę na dół podczas wchodzenia, a po drugie mam lęk wysokości. – Wyjaśniłam, licząc na to, że zmieni zdanie. – Co to w ogóle za pomysł? – Zapytałam zniesmaczona.

- Nie przesadzaj. Będę za tobą.

- Nie. – Powiedziałam pewnie i już chciałam odejść w przeciwną stronę, lecz on złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie, tak, że twarzą wtuliłam się w jego czarną bluzę, którą chwilę wcześniej na siebie zarzucił. Pachniał tą samą wodą kolońską, co zawsze. 

Pochylił się nade mną i szepnął mi do ucha:

- Musisz zawsze robić takie problemy? Bądź grzeczna, Laleczko.

Klucz do przetrwania. OGIEŃ. [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz