Kiedy byłam w pierwszej ciąży nie byłam świadoma jak bardzo zmieni się moje życie.
Z niecierpliwością czekałam na tego małego upragnionego chłopczyka, szykując niezbędną wyprawkę.
Nie mogłam jednak w całości poświęcić się radosnemu wyczekiwaniu, bo praktycznie w pojedynkę nadzorowałam prace budowlane nowo kupionego domu na przedmieściach nadającego się do generalnego remontu.
Stres, życie w biegu oraz, choć wstyd się przyznać, dźwiganie ciężkich kartonów były powodem wcześniejszego przyjścia na świat Theo.
Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj.
Odeszły mi wody i chociaż próbowałam wymyśleć jakiekolwiek inne wytłumaczenie na to co się dzieje z moim ciałem rzeczywistość była dla mnie okrutna. Piętnaście godzin najokropniejszego bólu jakiego doświadczyłam w życiu później trzymałam już na rękach małego człowieczka.
Przerażona i wykończona, ale szczęśliwa i wdzięczna.
Pomimo tego, że jak zwykle ze wszystkim byłam sama, że nie dane mi było odbyć sceny rodem z filmu, kiedy to mąż ze stoickim spokojem przyjmuje na klatę ciosy wkurwionej, rodzącej żony, albo gdy mdleje na korytarzu.
Los bywa podły.
To brat odwiózł mnie na salę porodową, pomógł wysiąść z auta, zaprowadził do rejestracji i uciekł w popłochu do domu.
Ale byłam z siebie taka dumna, że mi się udało.
Dziękowałam za to, że jesteśmy cali i zdrowi.
Nawet wtedy kiedy z każdą wizytą w toalecie odczuwałam silny ból.
Usatysfakcjonowana, choć cały następny miesiąc musiałam siedzieć na specjalnej poduszce z dziurką z powodu złamanej kości ogonowej.
Ale tak bardzo się cieszyłam, choć wtedy jeszcze nie byłam świadoma, że przez następne sześć lat nie prześpię całej nocy.
- Mamo! Victor płacze!
Słyszę wołanie i otrząsam się z letargu.
Od zawsze miałam problemy z nadmiernym myśleniem.
Potrafię tak bardzo pogrążyć się w zadumie, że nie ogarniam co dzieje się wokół mnie.
Z przerażeniem odkrywam, że dzieci przytargały wszystkie koce jakie mamy w domu, ułożyły na jedną kupę i skaczą na utworzoną przez siebie górkę z kanapy, jeden po drugim.
Victor leży tyłem do mnie, twarzą w kierunku podłogi, tak, że jeden policzek przylega bezpośrednio do niej.
Podchodzę bliżej i zauważam krew wypływającą z jego prawej dziurki nosa. Biegiem rzucam się do kuchni po szmatkę, którą moczę w zimnej wodzie.
Biorę synka na kolana, przykładam mu okład do noska i tulę do siebie.
Na szczęście okazuje się, że to nic poważnego. Krew od razu przestaje lecieć, a on przestaje płakać i mówi:
- Nie cię, juś nie boli.
Zeskakuje na ziemię i wdrapuje się na kanapę, żeby ponownie wykonać skok.
Niczym gepard rzucam się na koce i wynoszę je do sąsiedniego pokoju powstrzymując się od spalenia ich. Wracam do salonu, a moją uwagę przyciąga leżąca na podłodze zbita ramka ze zdjęciem.
Dzieci widzą moje otwierające się ze zdumienia oczy i zaczynają się przekrzykiwać:
- To Vivi rzuciła piłką!
- Nie! To Tim.
- Nie prawda! Oni kłamią! To Victor rzucił piłką.
To jedna z tych chwil, kiedy zupełnie nie wiem co mam robić.
Mogę wrzeszczeć, płakać, śmiać się, wyjść z domu i biec przed siebie.
Każda z tych opcji wydaje się dobra.
Zamiast tego mówię tylko zimnym głosem:
- Nie podchodźcie, tu jest szkło.
I niczym głaz bez krzty emocji kieruję się do kuchni, biorę do ręki szufelkę i sprzątam szkło. Zdjęcie podnoszę i odkładam na szafkę.
- Mamo! Jesteśmy głodni! – slyszę krzyk za moimi plecami, kiedy stojąc przy zlewie w kuchni próbuję zatamować krwawienie z dłoni i próbuję sobie przypomnieć, czy rana pojawiła się przypadkiem czy może sama się do niej przyczyniłam.
CZYTASZ
Klucz do przetrwania. OGIEŃ. [ZAKOŃCZONE]
RomanceSamantha Blake jest cichą, choć pyskatą dziewczyną. Ma trójkę przyjaciół i głównie obraca się w męskim towarzystwie za sprawą starszego brata. I choć wydawać, by się mogło, że nie ma nudnego życia wszystko się zmienia, gdy zaczyna nową szkołę. Zauw...