Rozdział 34. WTEDY.

373 27 6
                                    

Siedziałam na trawie w moim ogrodzie skubiąc ją i wyrzucając jej źdźbła przed siebie. Byłam jak kukła, całkowicie wyprana z emocji.

Godzinę wcześniej mama wyciągnęła mnie z łóżka, gdzie po nieprzespanej nocy znalazła mnie w stanie wegetacji. Kazała mi się ubrać i przyjść na dwór, co uczyniłam zgodnie z jej życzeniem.

Mój mózg zdawał się być odłączony od reszty ciała, więc nogi same odnalazły odpowiedni kierunek i po chwili siedziałam we właściwym miejscu.

- Chciałabym z tobą dokończyć wczorajszą rozmowę. – Zaczęła, a ja po prostu siedziałam patrząc prosto na nią.– Wiem, że to dla ciebie cios i może powinnam była przekazać to w inny sposób, ale to dla mnie nowość i ... słuchasz mnie w ogóle?

Słuchałam, ale nie przyswajałam informacji. Chciałam jednak, żeby wyrzuciła wszystko z siebie, więc pokiwałam twierdząco.

- Dobrze, więc. – Chrząknęła. – Chodzi mi o to... – Zaczęła, ale przerwała. – O to, że ja od wielu lat nie byłam szczęśliwa. Z twoim ojcem byliśmy razem z przyzwyczajenia i nie było sensu dalej się męczyć. Moja choroba na pewno też była w jakimś stopniu spowodowana napięciem między nami. I żebyśmy się dobrze zrozumiały – to nie tak, że obwiniam Toma, absolutnie! Cieszę się po prostu, że mam to już za sobą. – Powiedziała niemal na jednym wdechu.

- W porządku mamo. – Zapewniłam ją. – Naprawdę. Najważniejsze dla mnie, żebyś była szczęśliwa.

- I jestem. To John daje mi szczęście.

W chwili gdy wypowiedziała jego imię w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Musiałam być pewna.

- A czy on... czy John... - Zaczęłam, a ona patrzyła na mnie wyczekująco. – Czy coś o mnie mówił?

Wiedziałam, że moje pytanie mogło wydawać się głupie, ale musiałam się przekonać, czy coś wie na temat sytuacji w autobusie.

- Mówił, że jesteś sympatyczną, choć zagubioną dziewczyną i że mam ci dać trochę czasu i przestrzeni. – Powiedziała uśmiechając się serdecznie, co mnie uspokoiło.

Jeden problem z głowy.

Jackie zdążyła już wrócić do swojego mieszkania, a ja przeniosłam się na trawę. Siedziałam z podciągniętymi nogami, kurczowo się ich trzymając. Pomimo tego, że próbowałam być jak głaz łzy same napływały mi do oczu. Ale w tamtym momencie nie chodziło tylko o rodziców, bolało mnie przede wszystkim to, jak wczoraj zostałam potraktowana.

Nie byłam pewna jak długo spędziłam w takiej pozycji, ale z letargu wyrwał mnie odgłos zbliżającego się w moim kierunku motocyklu.

Początkowo nie zareagowałam, bo od czasu do czasu przez nasze osiedle przejeżdżały te pojazdy. Jednak, gdy dźwięk urwał się na wysokości mojego domu coś zaczęło mi się nie podobać.

Zerwałam się na równe nogi, a to co zobaczyłam przy furtce sprawiło, że szczęka opadła mi do samej ziemi. Przed moim domem jak gdyby nigdy nic stał Nathan Jackson. W ułamku sekundy znalazłam się tuż przy nim.

- Co ty tutaj robisz?! – Pisnęłam, rozglądając się nerwowo czy przypadkiem któryś z pozostałych domowników nie zauważył co się dzieje.

Zaklęłam szpetnie pod nosem, gdy firanka w górnym oknie nieznacznie się poruszyła.

Będę miała kłopoty.

Chłopak zdjął swój kolorowy kask, po czym przejechał dłonią po włosach próbując je ułożyć.

Wyglądał obłędnie.

Zaczął mi się badawczo przyglądać.

- Płakałaś? – Zapytał, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, że nie mam na sobie ani grama makijażu i mam na sobie brudne dresy. Nie chciałam jednak dać satysfakcji, że mój posępny nastrój jest spowodowany jego osobą.

Klucz do przetrwania. OGIEŃ. [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz