Rozdział 37. WTEDY.

914 28 1
                                    

Przystojny mężczyzna latynoskiego pochodzenia, ubrany w czarne spodnie i tego samego koloru koszulę stał kilka metrów ode mnie i mierzył mnie od stóp do głów.

Nie trzeba było być świadkiem minionego zdarzenia, gdyż moje rumieńce, nabrzmiałe od pocałunków usta, jak i wygnieciona sukienka wszystko zdradzały.

Wystarczyło połączyć fakty.

Meksykanin po krótkiej chwili zareagował.

Najpierw przywołał mnie do siebie gestem dłoni, co uczyniłam, a następnie z nieżyczliwym uśmiechem, który nie schodził mu z twarzy pokazywał na zmianę to na mnie, to na Jacksona.

- Wy razem? – Nie krył rozbawienia. – Wiedziałem, że was do siebie ciągnie, ale liczyłem na to, że nasz Jax jest mądrzejszy.

- Co masz na myśli? – Zapytałam odruchowo, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Reakcja Nathana, który się skrzywił uświadomiła mnie tylko w tym, że powinnam była milczeć.

Mężczyzna zaśmiał się głośno przez moje pytanie, a od jego rechotu przeszedł mnie dreszcz.

- A to, kochana Samantho, że szkoda takiej niewinnej osóbki w takim towarzystwie. – Mówiąc to pogłaskał mnie po głowie, przez co z odrazą zrobiłam krok do tyłu.

Zdziwiła go moja reakcja, więc momentalnie spoważniał i wycedził:

- Ale ty, wbrew moim przypuszczeniom, wcale nie jesteś taka niewinna, prawda?

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego zaciekle, co on odwzajemniał, wobec czego toczyliśmy niemą bitwę na spojrzenia.

Jackson, który do tej pory milczał w końcu się odezwał chcąc nam przerwać:

- Może... - Zaczął, ale nie wiadomo skąd znalazł się przy nas Sanders.

- Cześć Diego. – Rzucił do mężczyzny, po czym spojrzał na mnie i krzyknął. - Tu jesteś! Wszędzie cię szukałem.

Zbombardowałam go wzrokiem, ale szybko załapałam i podeszłam do niego, a on zarzucił na mnie ramię. Było to bardzo dziwne, biorąc pod uwagę naszą relację, ale utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że mężczyzna stojący naprzeciwko mnie jest osobą, której należy unikać.

- Witaj Aaronie. – Odezwał się. – Co cię do nas sprowadza? – Uśmiechnął się, ale nie miało to w sobie żadnej życzliwości. 

- Miałem odwieźć Samanthę do domu. Wszędzie jej szukałem. – Powtórzył.

- Nie jestem zdziwiony, że nie mogłeś jej znaleźć, gdyż była bardzo zajęta. Prawda? – Skierował wzrok na Jacksona, który w żaden sposób nie zareagował, więc Diego szybko dodał:

- Skoro tak się sprawy mają, pozwólcie, że my z Jaxem dokończymy rozmowę. A z tobą Samantho... - Podszedł do mnie, chwycił moją dłoń i ją pocałował. – Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy.

***

Piętnaście minut później siedziałam już w czerwonym pick-upie, a mój wybawca od kiedy opuściliśmy klub nie odezwał się do mnie ani słowem.

Aż się wzdrygnęłam, kiedy w końcu przemówił:

- Widział was razem?

Pokiwałam przecząco głową.

- Nie, ale... - Przerwałam zawstydzona. – Domyślił się.

Sanders spojrzał na mnie żądając wyjaśnień, więc pomimo ogarniającego mnie zażenowania odparłam:

- Wyszliśmy z tego samego pomieszczenia.

- Ja pierdolę.

- Domyślam się, że to nie dobrze, że nas nakrył, ale co go to w ogóle obchodzi?

Klucz do przetrwania. OGIEŃ. [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz