Rozdział 35. WTEDY.

423 26 4
                                    

Nastała środa. Całe trzy dni bez kontaktu z Jacksonem.

Wiedziałam, że zachowuję się trochę żałośnie, i mogę się skompromitować, ale z drugiej strony dlaczego to on zawsze miał się do mnie odzywać? Przecież raz mogłam zrobić to ja.

Cały dzień w szkole walczyłam z pokusą, aby do niego zadzwonić.

Wracając do domu trzy raz wyjmowałam telefon, otwierałam książkę kontaktów, ale kiedy miałam już nacisnąć zieloną słuchawkę odkładałam urządzenie z powrotem do plecaka.

Wieczorem nie potrafiłam się już powstrzymać.

Trudno. Najwyżej powie, że mam spadać.

Jeden sygnał... drugi... trzeci...

- Sam? – Usłyszałam jego głos i od razu poczułam motylki w brzuchu.

- Hej.

- Coś się stało? – Zapytał, a w tle usłyszałam chichot kilku dziewczyn.

Aha.

- Yyy.. nie nic. Chciałam zapytać co tam u ciebie.

Ukryłam twarz w lewej dłoni przeklinając moment, w którym zdecydowałam się wykonać te połączenie.

- Wszystko spoko. – Powiedział chłodno, a wtedy usłyszałam u niego w tle:

- Nate! Idziesz?

Nie. Nie. Nie. Idiotka.

- Sorry, muszę kończyć. – Dodał. – Może wpadniesz w piątek do Amnesii? Chcę z tobą pogadać.

Okayy..

- Uhmm.. no w zasadzie mogę. A o czym? – Zapytałam, chociaż wiedziałam, że pewnie i tak mi nie powie.

- To nie na telefon. Widzimy się w piątek.

Rozłączył się.

Wiedziałam, że będę to przeżywać, ale nie miałam pojęcia, że aż do tego stopnia.

Przez całe dwa dni nie jadłam i nie spałam. Byłam jak chodzące zombie.

W mojej głowie pojawiały się najróżniejsze scenariusze, co chciałby mi powiedzieć.

Istniał cień szansy, że może było to coś dobrego, albo jakaś pierdoła. Ale podświadomie wiedziałam, że nie będzie to dla mnie dobra wiadomość.

***

W piątek z prędkością światła dostałam się ze szkoły do domu. Postanowiłam, że na tę imprezę odpicuję się jak nigdy. Tak w razie czego.

Może chciałam żeby zmienił zdanie?

A może żeby wiedział co stracił?

Albo gdyby nie był zdecydowany to mogłoby mu to ułatwić podjęcie decyzji.

Prawda była taka, że zachowywałam się żałośnie i już wyobrażałam sobie reakcję mojej babci, gdyby się dowiedziała.

Cóż. Trudno.

Może kiedyś było to naganne zachowanie, aby kobieta narzucała się mężczyźnie, ale teraz to teraz i dużo rzeczy się zmieniło.

Wyciągnęłam z szafy komplet, który siostry Watson kupiły mi na urodziny w Nowym Jorku. Ubrałam go i zdjęłam od razu. Na zwykłą imprezę to byłoby istne przegięcie, żeby ubrać coś takiego. Tym bardziej, że za miesiąc miałam urodziny i lepiej było to zostawić na ten dzień.

Ostatecznie mój wybór padł na krótką, białą, satynową sukienkę i ubrałam czarne, ciężkie buty, aby ją przełamać. Byłam zadowolona, bo choć był listopad w Kalifornii w dalszym ciągu panowały temperatury na poziomie dwudziestu stopni i dzięki temu byłam ładnie opalona, co idealnie współgrało z kolorem sukienki.

Klucz do przetrwania. OGIEŃ. [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz