ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

54 3 1
                                    

Icia to, Icia tamto

🔥🌊🔥

Szłam przez długi korytarz szpitala w kierunku sali Willa. Musiałam się z nim zobaczyć i przeprosić, że nie pojawiłam się wczoraj. Miałam przeokropne poczucie winy, które ciążyło na moich barkach. Pielęgniarka poinformowała mnie wcześniej, że mój braciszek był podpięty do kroplówki z lekiem przeciwinfekcyjnym, który miał zapobiec sepsie.

Cholernej sepsie.

Uchyliłam delikatnie drzwi i zobaczyłam wpatrującego się w telewizor naprzeciwko Willa. W jego sali znajdowało się jeszcze dwóch pacjentów — na oko w jej wieku.

— Icia, przyszłaś! — Chłopak rozpromienił się.

Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się sztucznie. Widok wenflonu na wierzchu jego dłoni wywołał u mnie dreszcze.

— Cześć, maluchu! Przepraszam, że przyszłam dopiero dzisiaj. — Podeszłam do jego łóżka i wskazałam na krzesło. — Można?

— Pewnie! Oglądamy z Mattem i Zackiem Power Rangers. Chcesz z nami?

— Jeśli twoi koledzy nie będą mieli nic przeciwko, to z wielką chęcią. — Zburzyłam dłonią jego czuprynę.

Will zerknął w stronę wspomnianych pacjentów.

— Nie macie, prawda? — zapiszczał, na co oni pokręcili głowami.

— Nazywam się Victoria, ale mówcie mi Vic. — Pomachałam do nich mimo, że znajdowaliśmy się w jednym pomieszczeniu. Nie wiedziałam, jak powinno się zachować w stosunku do chorych. A zwłaszcza takich, którzy nie skończyli jeszcze dziesięciu lat.

— Widzicie, mówiłem wam, że moja siostra jest super!

Moje serce zadygotało.

— Wspominałeś im o mnie? — szepnęłam, pochylając się w jego stronę.

— Cały czas nam o tobie opowiada! — zaśmiał się jeden z chłopaków. — "Icia to, Icia tamto".

Poczułam, że się rumienię. Ponownie przejechałam ręką po włosach brata, którego twarzyczka zarumieniła się aż po uszy. Uśmiechnęłam się na ten widok. Will z każdym dniem stawał się coraz bledszy. Działo się to stopniowo, więc aż tak tego nie zauważałam. Teraz jednak, zdałam sobie sprawę, jak bardzo się zmienił przez ostatni miesiąc. Oczy zaszły mi łzami. Nie mogłam jednak pokazać swojej słabości w otoczeniu małych pacjentów z podejrzeniem raka krwi. Zerwałam się z miejsca i skierowałam się do drzwi. Starałam się iść tak, by żaden z nich nie widział mojej twarzy.

— Chcecie coś z automatu? Może gorącą czekoladę? — rzuciłam przez ściśnięte gardło.

Zebrawszy zamówienie, którym były dwa kubki kakao i jedna herbata malinowa, wyleciałam z sali. Pobiegłam do pierwszej toalety, którą dostrzegłam. Ucieszyłam się, że akurat ten odcinek korytarza był pusty.

Nie chciałam dobijać się jeszcze bardziej widokiem zmartwionych rodzin chorych.

W łazience również nie zastałam żywej duszy. Oparłam spocone z emocji dłonie na umywalce i wbiłam wzrok w swoje odbicie w lustrze. Ciężko dyszałam, moje spierzchnięte wargi drżały, a klatka piersiowa unosiła się chaotycznie. Czułam zbliżający się atak paniki, więc póki mój mózg nie był jeszcze całkowicie ogarnięty strachem, przyłożyłam czoło do chłodnej ściany z kremowych kafli. Podwinęłam rękawy białej koszuli mundurka szkolnego do łokci, by pole stykania z zimną powierzchnią było jak największe. Przymknęłam oczy. Pozwoliło mi to nie tylko zatrzymać piekące łzy, ale także choć trochę odwrócić uwagę od zawrotów głowy, które stawały się coraz intensywniejsze.

— Will. Nie. Jest. Chory. Will. Nie. Umrze — powtarzałam powoli tak długo, aż otworzyły się drzwi.

Odskoczyłam od ściany. Przede mną stała kobieta, równie rozstrzęsiona jak ja.

— Wszystko z panią w porządku? — spytała cicho.

Zamrugałam kilkakrotnie. Panika zaczęła mnie opuszczać, moje gardło wciąż jednak było zaciśnięte.

— A z panią?

Pociągnęła nosem i potarła powieki. Jej policzki pokrywał skruszony z rzęs tusz.

— Właśnie rozmawiałam z lekarzem. Mój synek dostał diagnozę — wykrztusiła, pocierając dłońmi o siebie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Co mówi się ludziom, którzy właśnie dowiedzieli się o chorobie ważnej dla nich osoby? Ta cała sytuacja była dla mnie nowa. Nie miałam pojęcia, jak reagować, jak się zachowywać, co mówić...

Wiedziałam jedno. Nie chciałam nabywać tych doświadczeń.

— Tak mi przykro...

Stałyśmy w długiej ciszy, wlepiając oczy w podłogę. Wydawało mi się, że zanim kobieta ponownie się odezwała, minęły lata.

— A co panią tu sprowadza?

— Mój braciszek jest w trakcie diagnozy. W trakcie obserwacji. — Ucisnęłam skrzydełka nosa. — Tak właściwie to w trakcie jednego i drugiego.

— Przykro mi — mruknęła.

Wtedy zrozumiałam, że niezależnie, co by mi powiedziano, jak próbowano by mnie pocieszyć, nic by to nie dało. Nie zmieniłoby mojej sytuacji. Naszej sytuacji. Nic nie warte były piękne słowa, przytulenia, wylane łzy. To i tak niczego by nie zmieniło.

Wciąż byłabym tą samą Victorią, czekającą na tę samą diagnozę tego samego młodszego brata.

Dlatego też nie zapytałam kobiety, co zdiagnozowano u jej syna. Podarowałam sobie również kolejne współczujące frazesy. Po prostu wyszłam z toalety, rzucając jej tylko blady uśmiech.

🔥🌊🔥

— Długo cię nie było, Icia! — poskarżył się Will, gdy wróciłam do sali z napojami na plastikowej tacy, którą wzięłam z pojemnika obok automatu.

— Przepraszam, była kolejka.

Wtedy dostrzegłam, że jedno z łóżek było puste.

— Gdzie...? — zaczęłam, ale zdałam sobie sprawę, że nie wiedziałam, który z nich zniknął. Nie przedstawili mi się.

— Pielęgniarka zabrała Zacka — wyjaśnił mi chłopak, który zatem musiał być Mattem.

— D-d-dlaczego?

— Powiedziano nam tylko, że jego wyniki są kyrtyczne czy coś takiego — odezwał się Will.

— Nie kyrtyczne, tylko krytyczne — upomniał go kolega. — Dostał diagnozę.

To było jak cios. Kobieta w toalecie zapewne była mamą Zacka. Prawie upuściłam tacę z papierowymi kubkami. Wpatrywałam się w mojego brata: uroczego ośmiolatka o brązowych włosach i zielonych oczkach. Przeniosłam wzrok na Matta — niebieskookiego blondyna z delikatnie odstającymi uszami.

Nie tak powinni wyglądać chłopcy w ich wieku. Ich oczy nie błyszczały, a były przygaszone. Twarze zamiast zaróżowione od gry w piłkę, były blade. A włosy? Były niepokojąco wysuszone. Sprawiali wrażenie potwornie zmęczonych. Który z nich jako następny opuści tę salę i zostanie przeniesiony na właściwą część oddziału?

Dlaczego nie zabraliśmy Willa do lekarza wcześniej? Chociaż, czy to by cokolwiek dało? Przez ostatnie dwa dni zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni...

Podałam chłopakom gorące czekolady. Herbatę, która należała do Zacka, postawiłam przy stoliku obok jego łóżka, zupełnie jakby zaraz miał wrócić, jakby wyszedł tylko na moment. Oglądaliśmy kolejny odcinek programu, a ja wmawiałam sobie bezgłośnie, że wcale nie znajdowaliśmy się w szpitalu. Wmawiałam sobie, że siedzimy w salonie, a Zack i Matt to znajomi z klasy Willa.

Może się oszukiwałam, ale tak było mi łatwiej znieść szpitalne otoczenie, ten specyficzny zapach i aurę...

🔥🌊🔥

MORZE POPIOŁÓWOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz