ROZDZIAŁ SIÓDMY

64 3 6
                                    

Zaprzedałam duszę diabłu

🔥🌊🔥

Postanowiłam, że nie będę już dłużej martwić rodziców swoją nieobecnością i po półtorej godziny wyszłam od pani Cortney. Poza tym, Inez powinna spędzić z ciocią trochę czasu sam na sam. Gdy tylko spojrzałam na ekran telefonu, spadło na mnie dwadzieścia SMSów i dwa razy więcej nieodebranych połączeń. Być może postąpiłam jak wyrodna córka, ale w pierwszej kolejności postanowiłam zadzwonić do Eleny.

— „Jeszcze raz tak zrobisz, a przysięgam, powyrywam ci wszystkie kończyny!" — zagrzmiało w słuchawce.

— Też się cieszę, że cię słyszę.

— „Nawet nie próbuj zmieniać tematu. Gdzie jesteś? Już po ciebie jadę!"

Propozycja odebrania przez przyjaciółkę była kusząca. Mój dom znajdował się na drugim końcu miasta. Nie uśmiechało mi się paradować w tej szarówce. Już miałam odpowiedzieć, kiedy to kilka metrów przede mną stanął Enzo. Rozłączyłam się. Wciągnęłam powietrze i przygotowałam się na kolejne porcje jego marudzenia. El nie mogła usłyszeć, że na niego trafiłam, bo zrobiłaby wszystko, by znaleźć się obok mnie jak najszybciej, nawet jeśli musiałaby przylecieć tu na miotle.

— Hej! Przepraszam za to przy klifach. — Podrapał się po karku. — Może miałabyś ochotę się przejść i porozmawiać?

Stanęłam jak wryta. Enzo przepraszał? Przepraszał mnie?

— Chyba z kimś mnie pomyliłeś — prychnęłam wściekle, omijając go.

Dotknął mojego ramienia i ścisnął je delikatnie. Odwrócił mnie do siebie.

— Vic, poczekaj, naprawdę przepraszam. Nie panowałem nad sobą. Chciałbym ci to jakoś wynagrodzić.

— Nie panowałeś nad sobą, bo byłeś naćpany! — fuknęłam. Strąciłam jego dłoń.

— Proszę, chcę ci pomóc. Słyszałem, co mówiłaś o bracie. — Uśmiechnął się nieznacznie. W jego oczach dostrzegłam coś na kształt szczerości.

Nie daj się zwieść, pouczyłam się w myślach. Z pewnością chciał w jakiś sposób wykorzystać swoją rzekomą litość. Nigdy nie był bezinteresowny.

— Najpierw mnie przepraszasz, a teraz chcesz mi pomóc? Uderzyłeś się w głowę? A może za dużo koki, czy co ty tam bierzesz?

— Vic, proszę, daj mi szansę. — Złapał mnie za przedramię.

Poczułam się niekomfortowo, ale nie wyrwałam mu się.

— Dlaczego miałabym uwierzyć w twoje dobre intencje? — Uniosłam brwi.

— Bo ludzie się zmieniają, a ja chciałbym naprawić swój błąd.

Parsknęłam śmiechem. On jednak wciąż stał tuż przede mną i nie zapowiadało się, że odejdzie.

— Nie dasz mi spokoju, prawda? — westchnęłam.

— Przejdziemy się? Zajmę ci tylko chwilę, a potem odwiozę do domu. — Przekrzywił głowę z szerokim uśmiechem.

Przewróciłam oczami, ale zgodziłam się. Niebo stało się jakby ciemniejsze. Było po dwudziestej, co pod koniec marca w Bregsburgu stanowiło wyraźną granicę między dniem a nocą. Księżyc, który jeszcze przed chwilą z minuty na minutę wzmacniał swój blask, zniknął za chmurami. Miałam szczerą nadzieję, że był to tylko przypadek, a nie ostrzeżenie z niebios.

— A więc... twój brat może być chory — rzucił po kilku metrach, patrząc mi głęboko w oczy.

Przystanęłam. Z trudem przełknęłam ślinę.

MORZE POPIOŁÓWOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz