12. Może Cię podwiozę, co?

892 44 27
                                    

- Mamo... - syknęła Emma z zaciśniętą szczęką - nie pytaj o takie rzeczy - jęknęła chowając twarz w zażenowaniu, a jej ręka zniknęła z mojego biodra.

Mogłam w końcu odetchnąć, bo chyba nieświadomie zapomniałam jak się oddycha. Na domiar złego z tego wszystkiego straciłam apetyt, mimo że lazania była bardzo dobra.

- Wybacz Julie nie powinnam pytać - powiedziała jej mama ze skruchą w głosie - mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe - dodała.

- Nie, nie mam - zaczęłam starałam się, aby mój głos brzmiał normalnie - ale nie jest to temat, na który lubię rozmawiać - dokończyłam zerkając na starszą kobietę.

- Rozumiem i przepraszam - odezwała łapiąc mnie w pocieszającym geście za rękę, którą trzymałam na stole.

- Nic się nie stało - wyjaśniłam - ale chyba będę się zbierać do domu - powiedziałam po czym zerknęłam w stronę okna - późno się zrobiło, rodzice pewnie się martwią - dodałam szybko, choć wiedziałam, że mieli to gdzieś. Zauważali mnie tylko wtedy kiedy byłam mieli w tym jakiś swój interes. Nigdy nie zapytali jak się czuję, czy wszystko u mnie w porządku ani jak mi idzie w szkole. Dla nich liczyli się tylko oni sami. Czasem napadały mnie myśli, że skoro mają gdzieś co dzieje się z ich dziećmi, to po co spłodzili mnie i Louisa? Co z nich za ludzie, że nie potrafią okazać miłości, troski i wsparcia swoim dzieciom? Średnio pamiętam swoje dzieciństwo, ale nie pamiętam żebym słyszała kiedykolwiek z ich ust "Kocham Cię", „Jesteśmy z Ciebie dumni" i tym podobne zwroty.

Louis miał rację, że nasi rodzice są bez serca. Wiele razy kłócił się z nimi o swoje rację, aż pewnego dnia, gdy ja byłam w szkole, nie wytrzymał i się spakował, pozostawiając mi list wyjaśniający jego odejście. Potem plułam sobie w twarz, że pozwoliłam na to, że jedyna osoba, w której miałam wsparcie i ufałam bezgranicznie odeszła, a ja nie wiedziałam gdzie...

Miałam nadzieję, że jeszcze kiedyś go zobaczę...

- Julie - usłyszałam swoje imię oraz rękę wymachującą obok mojej twarzy - znowu odleciałaś.

Odchrząknęłam, po czym wstałam ostrożnie z krzesła.

- Dziękuję za kolację. Lazania była przepyszna, bardzo dobrze Pani gotuje - pochwaliłam ją i uśmiechnęłam się ciepło - ale naprawdę muszę się zbierać. Miło było Panią poznać - zwróciłam się do kobiety - oraz Ciebie Max - dodałam puszczając mu oczko. W zamian dostałam szeroki uśmiech.

Ruszyłam do drzwi wejściowych i o dziwo czarnowłosa szła za mną, ale po co?

- Masz jak wrócić? - zapytała pojawiając się tuż obok mnie.

- Przejdę się to niedaleko - oznajmiłam nawet nie patrząc na nią.

- Może Cię podwiozę, co?

- Weź, bo jeszcze pomyślę, że się martwisz - syknęłam - dam sobie radę.

Czy ona naprawdę to zaproponowała? Propozycja była kusząca, ja i ona razem na motorze...

ale nie wiedziałam co jej siedzi w głowie. Skąd u niej nagle taka troska i zainteresowanie moją osobą?

- Chyba nie skorzystam, wiesz? - bąknęłam, a ona zamknęła oczy po czym westchnęła.

- Dobra weź nie pierdziel tylko chodź - powiedziała łapiąc mnie za rękę - zaraz wrócę mamo - krzyknęła do swojej mamy, a mnie pociągnęła za sobą tylko jej znanym kierunku, a ja uległam i podążałam za nią. Miałam inne wyjście?

Weszłyśmy przez jakieś drzwi do garażu. Stał tam czarny mercedes, a obok niego czarny ścigacz zielonookiej. Dziewczyna puściła moją rękę, wzięła do ręki bordowe dwa kaski. Jeden z nich wręczyła mnie, a następnie wyprowadziła maszynę na zewnątrz. Zerknęła na mnie, a na jej ustach uformował się zadziorny uśmieszek.

Nie taki był planOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz