ROZDZIAŁ PIĄTY cz. 8

64 16 217
                                    

     Codzienność Raya wyglądała ciągle tak samo, nie zmieniła się ani na jotę. Może poza relacjami z Charliem. Półkrwi Meksykanin z czasem przestał zabiegać o towarzystwo swojego amigo. Pogodził się, że przegrał w konkurencji z Mines. Ale rozumiał. To jedno rozumiał dobrze. Zaczął chodzić własnymi drogami i choć Raya tak bardzo pochłonęła znajomość z Mines, wszystkie odczucia i rozterki, które ze sobą niosła, to jednak nie umknęła jego uwadze pewna niepokojąca rzecz.

     Pewnego dnia zauważył, że Charlie wrócił do domu chwiejnym krokiem, zataczając się raz po raz. Ray nie zareagował, ale gdy sytuacja się powtórzyła, zdecydował, że musi coś z tym zrobić. Najpierw odkrył, przypadkowo zresztą, z kim upija się dawny amigo. Zobaczył Charliego w towarzystwie Everetta Frasera, jednego z tych, co to rzadko pracują, a częściej piją, i o którym pozostali mówią zwykle „obibok, z którego nie będzie nic dobrego". Ray wiedział, jaką opinię ma w osadzie Fraser i nie chciał, żeby taka sama przylgnęła do Charliego, dlatego podjął decyzję, że musi poważnie z nim porozmawiać.

     Okazja do rozmowy nadarzyła się wkrótce. Pewnego popołudnia Ray natknął się na przyjaciela, kiedy ten wracał do domu, po kolejnym dniu spędzonym z Everettem. Charlie miał mętny wzrok i wyczuwało się od niego zapach taniego wina. Rzucił Rayowi przelotne spojrzenie i miał zamiar odejść, ale ten zatrzymał go:

     – Posłuchaj mnie, Meksykańczyku. Wiem, z kim pijesz. Wiem, że to ten cholerny Fraser, więc jeśli nie przestaniesz, to...

     – To co? – przerwał Charlie zniżonym głosem i jakiś dziwny uśmieszek pojawił się na jego twarzy.

     – Słuchaj...

     – Pouczasz mnie? – Charlie podniósł głos. – Ty? I mówisz do mnie: Meksykańczyku?

     Kilku chłopców przystanęło opodal i zaczęło przyglądać się z zaciekawieniem. To jeszcze bardziej rozwścieczyło Raya. Zwrócił na nich nienawistne spojrzenie.

     – A wy?! – warknął. – Czego się gapicie? Żadnego nie obchodzi, co ten mieszaniec wyrabia? Nie interesuje was, że się upija? Że pakuje się w kłopoty? Macie to gdzieś, skoro na to pozwalacie. Ale chyba nie tego uczył ten wasz głupi pastor w każdą niedzielę na kazaniach?

     – Zamknij się, Ray – odezwał się Charlie. – Zamknij się i posłuchaj. Powiem ci coś, cholerny Amerykaninie czystej krwi. Taki jesteś wspaniały, co? To powiem ci coś! Wreszcie ci coś powiem! Ja, Charlie-mieszaniec! Zatem słuchaj teraz. Zawsze chciałem być twoim amigo i wierzyłem, że nim jestem. Wierzyłem i ufałem jak nikomu innemu. A co ty robiłeś? Od samego początku mnie poniżałeś! Byłem posłuszny jak piesek, robiłem wszystko, czego ode mnie zażądałeś! Ale ty nigdy nie traktowałeś mnie jak człowieka. Tak jakbym był czymś gorszym. Dlaczego? Powiedz mi dlaczego? Bo mam w sobie meksykańską krew? Mówiłeś „mieszaniec", „chicano", „meksykański chicano"! Tak się do mnie zwracałeś i ani razu, ani jeden raz przez te wszystkie lata nie powiedziałeś do mnie po imieniu. Nie powiedziałeś nigdy: Charlie. Tak po prostu: Charlie. Nigdy, amigo, wiesz? Ale teraz Charlie-chicano pyta ciebie Ray-Jankesie: w czym jesteś lepszy ode mnie, co? W czym jesteś lepszy od kogokolwiek? No dalej, Jankesie, oświeć mnie, odpowiedz! Nie mówisz nic. Teraz nic nie mówisz, więc odpowiem za ciebie. W niczym, rozumiesz? W niczym nie jesteś lepszy! Pamiętasz Dinah? Metyską dziewczynę, z którą zacząłeś sypiać, kiedy miałeś szesnaście lat? Pewnie, że pamiętasz. Jakże mógłbyś o czymś takim zapomnieć. Zatem Charlie-mieszaniec powie ci teraz prawdę. To ja byłem przed tobą, pierwszy, rozumiesz? Pierwszy zacząłem do niej chodzić, a ty, mój wspaniały amigo, dostałeś zaledwie resztki po mnie. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak śmieszyły mnie te twoje nocne wyprawy. Wymykałeś się cichutko jak myszka i bezgłośnie schodziłeś po schodach. Omijałeś te dwa skrzypiące stopnie, przekonany, że jesteś na tyle sprytny, że nikt cię nie widzi i nie słyszy. A ja patrzyłem, jak się skradasz, ty, taki wspaniały, Ray Nally, skradałeś się jak głodny kojot po kawałek padliny. I nawet nie przyszło ci do głowy, że to padlina, którą zostawił dla ciebie Charlie-mieszaniec, bo byłeś kiedyś jego amigo. A przynajmniej tak Charlie-mieszaniec myślał. Wiesz co, Ray? Gdyby nie Charlie-Meksykańczyk, to do dziś nie umiałbyś się nawet podpisać! Och, pamiętam, jak pilnie mnie słuchałeś, kiedy uczyłem cię alfabetu...

Ziemia nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz