ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY cz. 8

41 10 113
                                    

          Ray milczał. Zaskoczyła go. Spodziewał się raczej wybuchu współczucia. Mimo wszystko jednak współczucia. Tak, gdyby zareagowała zgodnie z tym, czego się spodziewał, gdyby zaczęła użalać się, byłoby łatwiej i wiedziałby, jak postąpić dalej. Ale Mines mu nie współczuła. Nie jemu. Współczuła raczej sobie i Ray wiedział dlaczego. Miała do niego żal i to też rozumiał. Wiedział, że to żal nie z powodu tego, jak ją traktował, ale tego, że nie powiedział, jakie są tego powody. Skrzywdził ją. I zrozumiał nagle, że skrzywdził też samego siebie.

     „Moja kochana, dobra Mines" – pomyślał.

     Wszystkie najgłębiej skrywane uczucia, zaczęły teraz przepełniać go całego, smagać świadomość jak bicze, kąsać serce jak najbardziej krwiożercze bestie. Czuł się fatalnie. Domyślał się, że ona też się tak czuje, a to było najgorsze.

     – Mines – szepnął, nie patrząc na nią.

     – Co jeszcze powiesz?! – krzyknęła wyzywająco, agresywnie. – No, co? Ty wspaniały i dumny! Powiedz jeszcze coś. Coś ciekawego. Powiedz i dobij mnie ostatecznie!

     Chciał opowiedzieć o tym, co w tamtej chwili działo się w jego wnętrzu. Chciał powiedzieć, co czuje, ale nie zrobił tego. Nie powiedział nic.

     Trwali tak w całkowitym milczeniu bardzo długo. Ogień zaczął dogasać, więc Ray dorzucił kilka suchych gałązek, a wtedy przygasające palenisko strzeliło do góry snopem czerwono-złotych iskier. Zrobiło się późno, ale jeszcze się nie położyli.

     Mines siedziała skulona, nieporuszona, z brodą opartą na kolanach i wzrokiem utkwionym w ognisku. Ray też pozostawał w bezruchu. I choć zmęczenie dawało się we znaki i nie czuł się najlepiej, tkwił uparcie na miejscu, zdecydowany czekać tak nawet do rana, nawet całą wieczność, dopóki Mines nie odezwie się choćby jednym słowem. Dopóki nie powie, że mu wybaczyła. Od dłuższego czasu nie spuszczał z niej wzroku, ale ani razu nie odwzajemniła spojrzenia, choćby nawet przelotnie.

     „Tak. Jest mi teraz lżej – pomyślał. – Dużo lżej. Jakbym zrzucił z siebie jakiś przytłaczający ciężar. Jakby to nie były moje wspomnienia. Jakby to nie mogło już sprawić bólu. Wydaje mi się, że teraz stałem się innym człowiekiem. I jeszcze myślę, że mógłbym już zdobyć się na te wszystkie rzeczy, na które do tej pory, wczoraj czy kilka godzin temu, nie umiałbym się zdobyć."

     – Mines – odezwał się cicho, ale nie zareagowała, nie drgnęła nawet. – Mines – powtórzył głośniej, ale i tym razem bez rezultatu. Dziewczyna nawet nie spojrzała.

     „Teraz wiem, jak się czuła, kiedy ja się tak zachowywałem – pomyślał. – I jakim cudem ze mną wytrzymywała?"

     Z wysiłkiem podniósł się z miejsca, a wtedy zmęczenie i ogólna słabość wyraźniej dały o sobie znać. Podszedł do Mines i przykucnął przed nią. Czekał przez chwilę, ale ciągle nie zaszczyciła go spojrzeniem. Zauważył, że dłonie zacisnęła w pięści. Ray odezwał się spokojnie i niezbyt głośno:

     – Mógłbym spróbować wyobrazić sobie, co o mnie teraz myślisz. Ale za bardzo cię szanuję, żeby poważyć się na takie wyobrażenia. Chciałbym tylko, żebyś zdawała sobie sprawę, że bez względu na to, jaki zawsze byłem, jaki jestem teraz, to mimo wszystko zwyczajny ze mnie człowiek i nie mogę udawać. Nawet przed sobą. A teraz nie umiem też ukryć, że mi na tobie zależy, że czuję do ciebie to wszystko... Zobacz – powiedział i delikatnie położył ręce na jej drobnych, zaciśniętych w pięści dłoniach. – Widzisz? Nie ma już dwóch stóp ani choćby tylko dwunastu cali. Nie ma między nami żadnej odległości.

     Dopiero teraz na niego spojrzała i w słabym świetle ogniska dostrzegł na jej twarzy bezradność i tępą rozpacz.

     – Pojadę i znajdę doktora – powiedziała cicho.

     – Nie – odparł spokojnie. – Nie, Mines. Jesteśmy na pustkowiu. Nie widzieliśmy żadnej wioski od kilku dni i nie wiemy, jak daleko stąd może znajdować się jakaś ludzka osada. Nie wiadomo też, czy w najbliższej wiosce znalazłby się ktoś, kto mógłby pomóc. I ile czasu zajęłoby ci sprowadzenie pomocy. Myślę, że jest bardzo prawdopodobne, że po powrocie nie zastałabyś mnie żywego. Postaram się oszczędzać siły i dojechać z tobą tak daleko, jak będę mógł.

     Popatrzyła na jego ręce, delikatnie i łagodnie spoczywające na jej dłoniach.

     „Tak długo na to czekałam – pomyślała. – Tak cholernie długo, przez te wszystkie, koszmarnie długie lata. Czekałam po to jedynie, żeby dowiedzieć się, że ledwie zdążyłam go zyskać, muszę stracić. W dodatku na zawsze. Boże wszechmocny, na zawsze!"

     – Nie, Ray! – powiedziała z goryczą i wyrwała dłonie z jego rąk. – Zachowaj do końca swoją cholerną nietykalność. Nie zbliżałeś się do mnie przez tyle lat, więc nie ma potrzeby, żebyś teraz łamał swoje zasady! Żebyś łamał je z mojego powodu. Zachowaj je do końca, zwłaszcza że przecież niewiele czasu do tego końca pozostało, prawda?

     Chciała wstać, ale powstrzymał ją, łagodnie i zarazem stanowczo.

     – Wybacz mi, jeśli możesz – powiedział. – Wiem, że popełniłem nie jeden, ale wiele błędów. Bardzo wiele i choćby nawet z tego powodu jest mi teraz wystarczająco trudno.

     – Dlaczego nie zabrałeś tego lekarstwa?

     – Nie myślałem o tym w tamtej chwili. Tylko ty byłaś ważna. Tak ogromnie się cieszyłem, że przyszłaś. Tak bardzo...

     – Wiedziałeś, że jesteś chory. Dlaczego nie postarałeś się o ten lek w którejś z tych wiosek? Dlaczego, Ray?

     – Zbyt późno o tym pomyślałem. Dopiero kiedy wjechaliśmy na to cholerne odludzie.

     – I co teraz będzie? – zapytała bezradnie, choć wiedziała, że nie odpowie.

     „Co teraz? – pomyślała. Rozpacz znów wypełniła serce i umysł. – On umiera, a ja nie mogę nic zrobić! Nie mogę nic na to poradzić..."

     – Mines – usłyszała głos Raya, zwyczajny, spokojny. – Nie słuchałaś mnie.

     – A co mówiłeś, Ray? – spytała cicho, z wysiłkiem, a głos brzmiał tak, jakby dobiegał z daleka, z jakiejś bezdennej studni albo przepaści.

     – Nic – odparł łagodnie. – Nic ważnego.

     Spojrzała w jego twarz. Wyglądał na spokojnego, tak jakby ta choroba i widmo nieuchronnej śmierci zupełnie go nie przerażały. Jakby nie dotyczyły jego.

     – Zmarnowałem dużo czasu – odezwał się znów. – Od dawna mogłem z tobą być, a zmarnowałem ten czas. A teraz nie mogę ofiarować ci nic więcej, poza ostatnimi godzinami życia, które jeszcze zostały. Bardzo chciałbym spędzić je z tobą, ale zrobię to, tylko jeśli się na to zgodzisz. Jeśli chcesz, stanę się teraz twoim prawdziwym mężem, jakim nie byłem nigdy dotąd. Jeśli chcesz, dzisiejszą noc spędzimy razem. Ale zastanów się najpierw, bo może jeśli to wszystko się stanie, to przysporzy ci dużo więcej cierpienia.

     – A ty? – spytała. – Nie zastanawiasz się? Tobie nie przysporzy więcej cierpienia?

     – Przysporzy – odparł. – Ale kiedy umrę, przestanę cokolwiek czuć. Ty zostaniesz, dlatego jedynie ty masz prawo, żeby podjąć tę decyzję.

     – To nie jest decyzja, Ray. Chcę być z tobą, bez względu na wszystko. Bez względu na to, jaką cenę przyjdzie za to zapłacić później.

     – Dobrze – powiedział. – Chodź do mnie.

Ziemia nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz