ROZDZIAŁ DRUGI cz. 1

164 26 181
                                    

„Nienawiść jest konsekwencją strachu:
boimy się czegoś zanim zaczniemy to nienawidzić."
Ciril Cannolly

„Ludzie odważni, z charakterem, zawsze wydają się
innym ludziom groźni, niesamowici."
Herman Hesse

„Nie krocz tam, gdzie może zaprowadzić ścieżka.
Zamiast tego idź, gdzie nie ma ścieżki i zostaw ślad."
Anonim

1

          Można było powiedzieć o nim – człowiek ze wszech miar nieprzecięty. Ray Nally przyciągał spojrzenia szczupłą twarzą, szafirowymi oczami i czarnymi włosami. Dwa niesfornie opadające na czoło kosmyki dodawały uroku. Ciemne oczy spoglądały przenikliwie i chłodno, z rezerwą, która sprawiała, że każdy, kto się z nim zetknął, wolał trzymać się z daleka, zachowując bezpieczny, niezobowiązujący dystans. Uśmiechał się niezwykle rzadko, a i to z wielką powściągliwością. Z poważnego wyrazu twarzy trudno przychodziło cokolwiek odczytać. Z natury raczej małomówny, kiedy jednak zabierał głos, stawało się oczywiste, że ma jasno sprecyzowane zdanie. Nigdy nie snuł domysłów, nie zastanawiał się głośno i nie zdradzał wątpliwości. Nie zwykł też okazywać jakichkolwiek uczuć, czy to radości, czy złości, czy też smutku. Legendarne wręcz stało się niezwykłe opanowanie i stoicki spokój, z jakim zazwyczaj podchodził do życia. Nikt, kto go znał, nie zdołałby przypomnieć sobie sytuacji, kiedy cokolwiek wyprowadziło Raya z równowagi. Nikt nie pamiętał też, aby kiedykolwiek stchórzył i poniżył się do ucieczki. Wydawało się, że nie istnieją dla niego rzeczy niemożliwe. Stanowił zagadkę, niezgłębioną tajemnicę; kuszącą, intrygującą, a najbardziej – groźną. Nikt nie miał odwagi wchodzić mu w drogę, bo i nikt nie zdołał znaleźć sposobu, by go pokonać, wygrać w jakikolwiek sposób. Nie znalazł się nikt, komu udałoby się zdobyć choć nikłą przewagę.

     Wszystko to sprawiało, że Ray bez najmniejszego trudu podporządkowywał sobie każdego, kogo spotkał na drodze. Zawsze postrzegany jako niepisany przywódca, z którego opinią się liczono, którego zdanie bezwzględnie respektowano, polecenia wykonywano bez sprzeciwu, a to, co robił i mówił Ray Nally, uznawano za słuszne i niepodważalne. Jakaś tajemnicza moc, niezbadana siła i zdecydowanie tkwiły w osobowości tego człowieka tak mocno i pewnie, że choć niewidoczne, stały się w niepojęty sposób widzialne dla otoczenia.

     Bywali też tacy, którzy próbowali naśladować Raya, stać się takimi jak on, myśleć podobnie, odczuwać w ten sam sposób i postępować tak, jak postępował ten człowiek. Ale wszelkie tego rodzaju próby kończyły się zawsze niepowodzeniem. Wszystkim naśladowcom brakowało tego najważniejszego, wewnętrznego elementu, który posiadał Ray, tej niewyjaśnionej natury, która sprawiała, że zawsze stał ponad wszystkimi. Próbującym go naśladować brakowało czegoś, co Ray posiadał ciągle i na stałe. A klęska innych stawała się zawsze jego zwycięstwem, tym, co umacniało pozycję, stanowiło swoistego rodzaju ostrzeżenie dla otoczenia i dawało jeszcze większą siłę.

     Pochodził z Richmond, małego miasteczka w Kentucky, z ubogiej części miasta, zamieszkałej głównie przez robotników fabrycznych. Dzielnica wyglądała brzydko, zabudowana prawie w całości przez ponure kamienice czynszowe z brudnej, zakurzonej cegły, z małymi oknami, za którymi smętnie zwisały poszarzałe firanki. Ulice były wąskie i tak samo brudne, a niektórych nawet nie wybrukowano. Znaczną część terenu zajmowały zabudowania fabryki, otoczone wysokim na osiem stóp murem, zakończonym potrójnym drutem kolczastym. Za ogrodzeniem, ponad innymi zabudowaniami, górowały wysokie, wąskie kominy, zakurzone jeszcze bardziej niż kamienice i nieustannie ziejące szaroczarnym dymem, zasnuwającym znaczną część nieba.

Ziemia nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz