2
Tego lipcowego poranka jeden z chłopców z sierocińca pastora Ashley natknął się na śpiącego Raya i natychmiast pobiegł zawiadomić swoim o odkryciu. Stał przed wielebnym Ashley i w nieskładny sposób starał się zdać relację z tego, co zobaczył w zaroślach. Z opowieści Finna pastor zrozumiał jedynie tyle, że ktoś leży w trawie pod płotem. Niezwłocznie udał się na miejsce, a wszyscy chłopcy podążyli za nim. Kiedy tam dotarli, Ray ciągle spał. Pastor Ashley pochylił się nad nim i z uczuciem ulgi stwierdził, że chłopiec żyje. Wziął go na ręce i zaniósł do domu, do izby Aleca, najstarszego z podopiecznych, który pełnił obowiązki pomocnika i prawej ręki pastora. Ułożono Raya w łóżku i wszyscy przez chwilę przyglądali mu się uważnie.
– Finn, skocz no do kuchni, podgrzej mleka i przynieś tutaj – polecił pastor. – Weź też łyżkę.
– Nie jest miejscowy – stwierdził Alec.
– Nie jest – przytaknął pastor. – Powiedziałbym nawet, że wygląda, jakby przywędrował z daleka. Zabiedzony taki, że serce się kraje. Może dawno nic nie jadł i dlatego jest taki wycieńczony.
– Zdaje się – powiedział znów Alec – że rodzina nam się powiększy.
– Ano, tak to właśnie wygląda – potwierdził pastor.
Kiedy Finn przyniósł kubek ciepłego mleka, pastor pochylił się nad Rayem i ostrożnie wlał mu odrobinę płynu do ust. Wtedy chłopiec się ocknął. Zobaczył twarz pastora i szarpnął się do tyłu jak spłoszone zwierzę. Zorientował się, że leży w łóżku, w jakiejś izbie, a dokoła stoi chmara dzieciaków w różnym wieku. Przyglądali się z zaciekawieniem na twarzach, niektórzy uśmiechali się przyjaźnie. Pomiędzy nimi – tuż obok łóżka – stał starszy człowiek o dobrodusznym, zmęczonym spojrzeniu. Ray przełknął ślinę i leżał bez ruchu, a każdy mięsień ciała naprężył się niczym u dzikiego zwierzęcia złapanego w potrzask.
– Jak się czujesz, chłopcze? – spytał ten człowiek, który wcześniej pochylał się nad nim.
Ray milczał. Nie drgnął nawet, ale w każdej chwili gotowy był odeprzeć atak albo samemu zaatakować, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Jak ci na imię? – zapytał jasnowłosy chłopiec, który wyglądał na starszego od pozostałych.
– Jestem pastorem – wyjaśnił wielebny Ashley, bo Ray ciągle milczał. – To chłopcy, którzy mieszkają tutaj, bo nie mają innego domu. Prowadzimy skromne, ale chyba szczęśliwe życie. Mam nadzieję, że będzie ci z nami dobrze. To Alec. – Pastor wskazał jasnowłosego chłopca. – Jest najstarszy i pomaga mi we wszystkim. Dlatego możesz zwracać się do niego z każdym kłopotem. A teraz, chłopcy, chodźmy już. Niech wasz nowy kolega odpocznie trochę i dojdzie do siebie. Zostawiam ci kubek mleka. Wypij, a potem zjesz jakiś przyzwoity posiłek – powiedział pastor, a potem wyszedł z izby, zabierając ze sobą chłopców.
Ray został sam, ale nie poruszył się jeszcze przez kilka minut, wpatrzony czujnie w zamknięte drzwi. Czekał, co będzie dalej. Myślał jedynie o tym, czy oni wszyscy tu wrócą, żeby go skrzywdzić, czy może zostawili go wreszcie w spokoju. Minął kwadrans, nim Ray się podniósł, po raz kolejny rozejrzał na boki i podszedł do drzwi, żeby jak najszybciej opuścić to miejsce. Jednak zatrzymał się z ręką na klamce. Miał jakieś niejasne przeczucie, że ta decyzja nie jest tak oczywista, jak tamta, którą kilka tygodni wcześniej podjął w Richmond. Zawahał się i cofnął dłoń. Przypomniał sobie o mleku stojącym na szafce przy łóżku i głód ze wzmożoną siłą dał o sobie znać. Ray podszedł do szafki, wziął kubek i zdecydowanym ruchem uniósł do ust. Pił szybko, łapczywie, do samego dna, aż poczuł, że zrobiło mu się niedobrze. Nim zdążył odłożyć naczynie, w głowie zrodził się kolejny plan działania. Na razie postanowił zostać i sprawdzić, czy to miejsce nie okaże się lepsze niż dotychczasowy tułaczy tryb życia. Do dalszej wędrówki zniechęcała również perspektywa przymierania głodem, gdyby miało okazać się, że znów trafi pomiędzy bezkresne pola, wśród których nie sposób znaleźć niczego do jedzenia. Usiadł na łóżku, pomyślał przez chwilę i w końcu musiał dojść do wniosku, że nie widzi powodu, żeby opuszczać to miejsce. Gdyby zaś miało okazać się, że nie będzie mu dobrze, że ktokolwiek spróbuje skrzywdzić go, wtedy odejdzie, tak jak zrobił to w Richmond. Uspokoił się w przekonaniu, że postępuje słusznie. A potem ukradkiem wymknął się z izby, żeby rozejrzeć się trochę po okolicy. Ciągle pusty brzuch domagał się jedzenia i Ray postanowił zdobyć coś w wiosce na własną rękę, bez korzystania z hojności pastora.
CZYTASZ
Ziemia nadziei
Fiction généraleWielowątkowa opowieść o losach ludzi, których ścieżki życiowe zbiegły się w pewnym odległym zakątku Ameryki Południowej, w latach trzydziestych XX wieku. Historia trudnego startu w życie, miłości i nienawiści. Całość jest już ukończona, a publikacja...