Zdawał sobie sprawę, że wszystko, co przeżywał, brało początek w nim samym, że doświadczał tego na własne życzenie. I wiedział doskonale, że zaczęło się zaraz po tej fatalnej sprawie z Dinah. Ale teraz nie zastanawiał się, co podkusiło go, żeby zabrać Mines do starego kamieniołomu i opowiedzieć, jak zamordował Metyskę. Co najgorsze, w tamtej chwili ogarnęła go tak ogromna gorycz, nienawiść i żal do samego siebie, że gotów był sam skoczyć w przepaść, żeby raz na zawsze skończyć to wszystko. A ona, Mines, stała wtedy naprzeciw niego, z tą bezgraniczną rozpaczą w swoich pięknych oczach. I nie dostrzegł w tych oczach ani śladu potępienia, odrazy i tego, co powinna czuć, dowiedziawszy się, że Ray jest mordercą. Jakże zapragnął widzieć te oczy zawsze, do końca swoich dni. Ledwo zdążył o tym pomyśleć, ogarnęło go przerażenie. Wyobraził sobie, że któregoś dnia ona już nie zechce patrzeć na niego, że nie znajdzie w jej oczach tego, co widywał kiedyś.
„Lepiej skończyć to teraz – pomyślał. – Od razu. Nie czekać aż stanie się to, co mogłoby zranić mnie jeszcze bardziej."
Kiedy tamtego dnia odjeżdżała szybko na Alegro, kiedy właściwie uciekała – przed nim lub od niego – czuł się już spokojny. Miał niezbitą pewność, że powie o wszystkim szeryfowi. Żywił głębokie przekonanie, że pojedzie wprost do szeryfa Butlera. Bo przecież nie mogło stać się inaczej.
„Pojedzie – przekonywał sam siebie. – Zrobi to, bo każdy by tak zrobił."
Chciał, żeby tak się stało, żeby Mines doniosła szeryfowi, żeby stała się świadkiem oskarżenia. To oznaczałoby, że postąpił słusznie, kończąc to, co łączyło go z Mines. To potwierdzałoby, że wszystkie zasady, którymi zwykł kierować się w życiu, są głęboko słuszne i prawdziwe. A Ray chciał, żeby takie się okazały.
Tamtego popołudnia postał jeszcze chwilę nad przepaścią w starym kamieniołomie. Patrzył w dół i przypominał sobie chrzęst odłamków skalnych, gdy martwe ciało Dinah toczyło się na dno. Ale ani przez chwilę nie pożałował, że to się stało. Co więcej, żywił przekonanie, że gdyby przyszło zrobić to po raz drugi, nie wahałby się ani przez sekundę.
Do izby na poddaszu wrócił po blisko godzinie. Bynajmniej się nie krył. Najpierw przejechał przez główny trakt biegnący samym środkiem osady. Spodziewał się, że w każdej chwili może zatrzymać go szeryf Butler albo jego zastępca, John Stidt, a może obaj równocześnie. Albo ktokolwiek – któryś z mężczyzn z osady – ściągnie go z konia i zaprowadzi do biura Jeffa Butlera.
Nie zatrzymał go nikt. Rozsiodłał konia, zaprowadził do stajni i poszedł do siebie. Usiadł na łóżku i czekał.
Nie wiedział, jak długo siedział, oczekując na przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Zastanawiał się, co mu zrobią, kiedy go dopadną – czy powieszą bez sądu, oddadzą w ręce brazylijskiego wymiaru sprawiedliwości, a może skręcą kark albo porachują kości i wyrzucą z Little Salvador? Tyle że było mu to obojętne. Zauważył, że zapada zmierzch, ale nie ruszył się z miejsca. Tkwił na łóżku w ciągłym, nieruchomym oczekiwaniu. Dobrze po północy, zasnął w nienaturalnej, niewygodnej pozycji; na boku, z nogami opuszczonymi na podłogę.
Następnego dnia, około południa, zaczął się niepokoić. Pomyślał nawet, że może szukają go, ale gdzieś poza osadą, bo nie przyjdzie im do głowy, że mógłby być na tyle zuchwały, by siedzieć spokojnie w swojej izbie i czekać we własnym łóżku. Postanowił wyjść losowi naprzeciw. Przyszło mu nawet do głowy, że takie schwytanie pośrodku miasteczka będzie stanowić niezłe widowisko, a przy odrobinie szczęścia może nawet zobaczy to sama Mines. Spróbował nawet wyobrazić sobie wyraz jej twarzy, kiedy zrozumie wreszcie, że jest odpowiedzialna za wszystko, co mu zrobią.
![](https://img.wattpad.com/cover/348718084-288-k226727.jpg)
CZYTASZ
Ziemia nadziei
قصص عامةWielowątkowa opowieść o losach ludzi, których ścieżki życiowe zbiegły się w pewnym odległym zakątku Ameryki Południowej, w latach trzydziestych XX wieku. Historia trudnego startu w życie, miłości i nienawiści. Całość jest już ukończona, a publikacja...