2
Prawie wszystko miała przygotowane. Po ostatniej rozmowie z Graisonem poszła prosto do stajni. Obejrzała uważnie kopyta Alegro. Sprawdziła, czy podkowy trzymają się mocno i solidnie, potem zrobiła przegląd uprzęży i siodła. Obejrzała każdy rzemień, każdy pasek i sprzączkę. Wyczyściła strzelbę, zrolowała i przewiązała tasiemką kawał nieprzemakalnego brezentu i niewielki pled. Wydobyła ze schowka pod żłobem trzy woreczki pełne monet, z jednego z nich ubrała garść pieniędzy i włożyła do kieszeni. Pozostałe pieniądze wsunęła do kieszonki przy siodle, a potem poszła do sklepu Eugene'a, żeby kupić trochę kawy, parę puszek fasoli i kilka paczek sucharów. Zapakowała te rzeczy do płóciennej torby zapinanej na dwie klamry i położyła w kącie stajni razem z innymi przygotowanymi na wyprawę rzeczami. Bez względu na wszystko postanowiła wyruszyć w drogę następnego dnia przed południem.
Położyła się późno, ale sen jak na złość nie chciał nadejść. Zamiast tego kłębiło się w głowie mnóstwo myśli, przemykały jakieś obrazy, zdarzenia i postaci, przewijały się jakieś twarze, strzępki rozmów i on – Ray. To obraz jego twarzy powracał uparcie raz za razem, nawet kiedy próbowała o tym nie myśleć. Udało się wreszcie zasnąć, ale spała niespokojnie i budziła się co chwilę. I choć tak bardzo chciała wyspać się i wypocząć przed wyprawą, to tym razem obudziła się wyjątkowo wcześnie, jeszcze przed świtem. Patrzyła, jak się rozwidnia. Leżała ze wzrokiem utkwionym w okno i rozmyślała o wydarzeniach ostatnich kilku miesięcy. I o minionym dniu. Wszystkie wątpliwości nagle przestały istnieć. Teraz zyskała pewność, że spotykała się z Graisonem wbrew sobie, że tak naprawdę nigdy nie myślała o tym, że zwiąże z nim życie na zawsze. Te wszystkie prawdy dotarły teraz z całą wyrazistością. Już nie chciała, żeby Jack wyzwolił ją od przeszłości. Poprzedniego dnia objawił prawdziwe oblicze i teraz nie miała żadnych złudzeń.
Wczesnym rankiem wstała z łóżka i zeszła do stajni, żeby jeszcze raz wszystko przejrzeć, osiodłać Alegro i przygotować do drogi. Nie wiedziała, że w tym samym czasie, kiedy w stajni czyniła ostatnie przygotowania przed wyprawą, Jack Graison właśnie przekraczał próg jej domu.
Również Jack nie mógł zasnąć tej nocy. I choć raczej powątpiewał, że dziewczyna odważy się wyruszyć, coś uparcie powtarzało mu, że nie rzucała słów na wiatr. Gdyby wyjechała, byłoby to równoznaczne z tym, że go porzuciła, a wtedy wszyscy w Little Salvador – a zwłaszcza Ray Nally – zobaczyliby, że tak naprawdę wcale jej na Graisonie nie zależało. To oznaczałoby jego klęskę. I wielką wygraną Nally'ego. Nie mógł do tego dopuścić.
„Muszę coś zrobić – pomyślał. – Muszę coś zrobić, żeby ją powstrzymać! Nie pozwolę, żeby wystawiła mnie na ogólne pośmiewisko! Żadna dziewczyna nigdy nie ośmieliła się zakpić sobie ze mnie! No nie, jedna się ośmieliła. Moja żona. Tym bardziej nie mogę pozwolić, żeby coś takiego się powtórzyło. Zwłaszcza że ta mała naprawdę gotowa jest pójść do Nally'ego i powiedzieć mu, żeby z nią pojechał. Niech będę głupim gringo, jeśli nie jest do tego zdolna. Jutro z samego rana wybiorę się do niej i spróbuję wszystko odkręcić. Może uda się przynajmniej opóźnić ten wyjazd, choćby o parę dni, a wtedy coś wymyślę."
Wczesnym rankiem udał się prosto do domu zastępcy szeryfa. Otworzyła Mary Stidt.
– A, to ty, Jack! – powitała go. – Co tak wcześnie? Wejdźże, napijesz się kawy. Dopiero co zaparzyłam.
– Ja do Mines – powiedział. – Muszę się z nią zobaczyć.
– A, tak. Zdaje się, że wyszła gdzieś dopiero co, przed chwileńką. Do stajni chyba poszła, jak mi się wydaje. Powinna zaraz wrócić. Idź na górę i poczekaj. Jak tylko wróci, to zaraz przyniosę wam kawy.

CZYTASZ
Ziemia nadziei
Fiksi UmumWielowątkowa opowieść o losach ludzi, których ścieżki życiowe zbiegły się w pewnym odległym zakątku Ameryki Południowej, w latach trzydziestych XX wieku. Historia trudnego startu w życie, miłości i nienawiści. Całość jest już ukończona, a publikacja...