2
Ogień w palenisku trzasnął i sypnął snopem iskier. Jack dorzucił czwartą, ostatnią stołową nogę.
„Mrzonki głupiego szczeniaka – pomyślał, wpatrzony w ogień. – Marzenia, które nie miały najmniejszych szans, żeby się ziścić. Ale tak głęboko wierzyłem we wszystko, tak ślepo i ufnie, że to musiało się tak skończyć. Tak jak teraz. Bo teraz płoną marzenia, trawi je ogień. Płonie moje całe życie."
Wilgoć załaskotała na policzku, obraz przed oczami rozmazał się, a gardło ścisnęła niewidzialna stalowa obręcz. Tutaj mógł płakać bez obawy, że ktoś go zobaczy. Drzwi pozostały zaryglowane, a okiennice starannie zamknięte.
„Wtedy nad rzeką – pomyślał znów – myślałem, że stworzę dla Garri raj na ziemi. Miała stać się wielką panią, księżniczką. Żyć w luksusie, chodzić w najpiękniejszych sukienkach, sypiać w jedwabiach, jadać za bogato zastawionym stołem, a kto wie, może nawet mieć służącą? Czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym jej to zapewnił? Czy zmieniłoby cokolwiek? Czy kochałaby mnie tak, jak ja kochałem...?"
3
– Kocham cię, Garri – szeptał i nawet na chwilę nie przestawał całować rozpalonego, pachnącego pomarańczami ciała.
– Chico... mój słodki Chico... – odpowiadała, odwzajemniając pocałunki.
Za każdym razem, kiedy trzymał ją w ramionach, coraz bardziej zakochiwał się w tej dziewczynie. Czuł się szczęśliwy, wprost tryskał szczęściem. Ale jak na ironię, jedynie zarośla nad rzeką Conchos były jedynymi świadkami tego wielkiego szczęścia. Sielanka trwałaby, nie wiadomo, jak długo, gdyby nie wiadomość przyniesiona przez Garrinę pewnego wieczoru. Wtedy w zaroślach nad rzeką, na lewym brzegu Conchos, Jack dowiedział się, że jego ukochana jest w ciąży. Nie zrozumiał hiszpańskiego słowa, którego użyła Garrina. Dopiero kiedy powiedziała, że będzie miała dziecko, do chłopaka dotarła treść wiadomości. Dotarła z całą wyrazistością. Jakby na potwierdzenie powagi sytuacji, na twarzy Garriny gościł kamienny, ponury wyraz, bez cienia jakiegokolwiek uśmiechu.
Najpierw wpadł w panikę. Nie mógł zrozumieć, jak to się mogło stać i dlaczego teraz, kiedy nic nie zostało przygotowane, aby mogli rozpocząć wspólne życie jako mąż i żona.
„Dziecko? Teraz? – zastanawiał się zaskoczony i trochę wystraszony. – Przecież jeszcze nie czas..."
Tego wieczoru po raz pierwszy nie kochał się z Garriną. Szybko wrócił do przybudówki przy stodole Rodriqueza, a nocą nie zmrużył oka nawet na chwilę. Wiadomość o dziecku oznaczała, że wszystkie plany na przyszłość wzięły w łeb. Oznaczała, że nie będzie pięknego powozu zaprzężonego w rasowe konie, którym miał zamiar przyjechać do Valgadów, żeby prosić o rękę Garriny.
Przez cały następny dzień snuł się po zagrodzie pracodawcy jak nieprzytomny. Nie mógł skupić się na niczym, robota nie szła, aż wreszcie wyprowadzony z równowagi Rodriquez zdzielił go powrozem przez plecy.
– Bierz się do roboty, parszywy gringo – warknął – albo zabieraj stąd swój jankeski tyłek!
Jack poczuł się zdruzgotany. Z trudem dotrwał do wieczora i powlókł się na lewy brzeg Conchos. Nie wydawał się zaskoczony, kiedy zobaczył, że Garrina już czeka.
– Musimy wyjechać – powiedział bez wstępów. – Uciekać.
– Jak to: uciekać? – spytała.
CZYTASZ
Ziemia nadziei
General FictionWielowątkowa opowieść o losach ludzi, których ścieżki życiowe zbiegły się w pewnym odległym zakątku Ameryki Południowej, w latach trzydziestych XX wieku. Historia trudnego startu w życie, miłości i nienawiści. Całość jest już ukończona, a publikacja...