Mimo iż Ray ciągle zaprzątał myśli Mines, dziewczyna nie poddawała się i uparcie dążyła do tego, żeby wzbudzić w sobie uczucie do Graisona. Chciała odciąć się od bolesnej przeszłości i rozpocząć nowe życie. Ale jej wysiłki nieodmiennie szły na marne.
„To się zmieni – tłumaczyła samej sobie. – To kwestia czasu. Ja i Jack... Po prostu musimy pobyć ze sobą dłużej, lepiej się poznać, a wtedy będziemy mogli wyruszyć razem do Montany. Zbudujemy tam dom i wszystko się ułoży."
O tym domu opowiadała nieraz, kiedy razem z innymi chłopcami siedzieli przy wspólnym ognisku. Jack włączał się do opowieści i mówił, że pomoże zbudować dom, pytał, czy przyjmie go do pracy przy koniach, kiedy zacznie je hodować – i uśmiechał się przy tym znacząco. Dlatego zaświtała jej w głowie ta myśl, którą musiała uznać za jedyne sensowne rozwiązanie, jedyne słuszne wyjście z sytuacji.
„Musimy wyjechać – pomyślała. – Musimy wyruszyć teraz. To nas do siebie zbliży. To zbliży mnie do niego – poprawiła się. – Osada zostanie daleko, a razem z nią wszystko, co tu istniało. Tak, to właśnie trzeba zrobić. Wyruszyć do Montany! W końcu planowałam tę wyprawę od tylu lat, że ostatecznie nie ma co dłużej zwlekać. To przecież cel mojego życia i nie mogę odkładać tego w nieskończoność.
Już nigdy nie zobaczę Raya... – przemknęło przez głowę, ale szybko odpędziła tę myśl, mówiąc sobie: – Przecież o to właśnie chodzi."
Tego dnia biegła na spotkanie z Graisonem jak na skrzydłach. Wprost nie mogła doczekać się, kiedy zakomunikuje mu swoją decyzję. Nie miała wątpliwości, że Jack się ucieszy i że jutro, a najdalej pojutrze, opuszczą razem Little Salvador.
– Chcę wyruszyć do Montany! – oświadczyła radośnie, kiedy przybiegła na spotkanie.
– Wiem – odparł.
– Nie rozumiesz – powiedziała gorączkowo. – Chcę to zrobić teraz. Jutro albo pojutrze. Wybrałam najlepszą trasę. Posłuchaj: musimy dostać się do Maranhão, na wybrzeże i popłynąć statkiem z São Luis. Chyba że wybierzemy Belém, w Pará, to jeszcze większy port. W ten sposób, statkiem, dostaniemy się aż do samych Stanów, prawdopodobnie na wschodnie wybrzeże, choć lepiej byłoby gdzieś nad Zatokę Meksykańską, na przykład u ujścia Mississippi, bo nie musielibyśmy przeprawiać się przez Allegheny. A jak tam dotrzemy, do Stanów znaczy, to będzie łatwo: doliną Mississippi i Wielką Równiną Prerii, aż do Wyoming. A stamtąd to już tylko dwa kroki do Montany!
Patrzył z mieszaniną rozbawienia i politowania, a kiedy skończyła, odezwał się:
– No, ciekawy plan. I co, wierzysz, że w ten sposób mogłabyś tam dotrzeć?
– Jak to: czy wierzę? Ja to wiem. Sprawdziłam wszystko na mapie.
Wtedy dotarło do niego i zrozumiał, że nie żartowała. I że to nie są odległe mrzonki, ale konkretny – bardzo konkretny – plan, który ta szalona dziewczyna zamierzała wprowadzić w życie, w dodatku najwyraźniej już wkrótce.
– Ile masz lat, Mines? – spytał z całkowitą powagą, bo rozbawienie zniknęło nagle.
– Dziewiętnaście – odparła zaskoczona.
– Dziewiętnaście. Masz dziewiętnaście lat, a myślisz jak dzieciak. Wymyśliłaś sobie jakąś bzdurną trasę, myślisz, że ją przebędziesz, a jak już przebędziesz, to myślisz, że znajdziesz się w raju!
– Mówisz, że trasa jest bzdurna – powiedziała Mines, a dobry nastrój ulotnił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. – Masz może lepszą? Bo jeśli tak, to pochwal się, może skorzystam z twojego pomysłu. Kto wie?
CZYTASZ
Ziemia nadziei
General FictionWielowątkowa opowieść o losach ludzi, których ścieżki życiowe zbiegły się w pewnym odległym zakątku Ameryki Południowej, w latach trzydziestych XX wieku. Historia trudnego startu w życie, miłości i nienawiści. Całość jest już ukończona, a publikacja...