ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY cz. 10

36 11 80
                                    

          Kiedy dojechali, Mines zeskoczyła z konia i z zadowoleniem pokiwała głową. Ale uśmiech znikł z jej twarzy, kiedy zobaczyła, że Ray zachwiał się lekko, zsiadając z kasztana i musiał przytrzymać się siodła. Natychmiast podeszła.

     – Usiądź, Ray – powiedziała. – Usiądź, ja się wszystkim zajmę.

     – To nic takiego. Trochę zakręciło mi się w głowie, pewnie od upału. Ale nie czuję się aż tak źle, żebym nie mógł sobie poradzić. Myślę też, że już nie mam potrzeby odpoczywać ponad miarę i oszczędzać siły, bo na nic się to nie zda.

     – Ale proszę cię, żebyś jednak odpoczął. Cały dzień drogi w piekącym słońcu wykończyłby każdego, nawet największego twardziela. Proszę cię, zrób to dla mnie i usiądź.

     – Dobrze, usiądę na chwilę, ale nie ruszaj ogniska, ja rozpalę.

     – Uparciuch z ciebie – odparła Mines.

     – Rozpalę – powtórzył. – Pozwól mi, bo prawdopodobnie będę to robił po raz ostatni w życiu.

     Spojrzała wymownie i zabrała się za rozkładanie obozowiska. Szybko i z niezwykłą wprawą rozsiodłała konie, a potem rozłożyła posłanie.

     Ray nie odpoczywał długo. Po chwili podniósł się z miejsca. 

     „Rozpalę jeszcze to jedno ognisko. I będę z nią. Dziś będzie tak, jak miało być w Montanie."

     Zebrał suche gałęzie i kępy zeschłej trawy i ułożył w stos. Po chwili pierwsze płomienie zaczęły nieśmiało wyzierać spomiędzy suchych szczap, aby po kilku minutach coraz bardziej zdecydowanie ogarnąć cały stosik. A gdy ognisko zapłonęło na dobre, Ray rozejrzał się, aby zgromadzić zapas opału na resztę wieczoru i noc, a Mines instalowała przenośną kuchnię. Jednak tego dnia Ray nie tknął nawet jedzenia, choć dziewczyna próbowała zmusić go do tego prośbą i groźbą. Nie czuł głodu, wypił zaledwie kubek kawy.

     – Kilka dni temu – powiedział Ray – widziałem, że płakałaś. Myślę, że to przez mnie. Nie wiem, czy po raz pierwszy, ale chciałbym, żeby więcej się nie powtórzyło. Jest mi przykro, kiedy pomyślę, że mogłabyś płakać z mojego powodu, choćby jeden raz. Dlatego proszę cię, obiecaj mi, że to było ostatni raz.

     – Ray – zaczęła, nie patrząc na niego. – Nie mogę obiecać ci czegoś, co może okazać się ponad moje siły. Mogę jedynie zapewnić, że zrobię wszystko, co będę mogła, żeby nie płakać.

     – Dobrze, niech będzie przynajmniej tyle – zgodził się. – Zapamiętasz, co mówiłem: żeby nie ufać ludziom i trzymać się z daleka od dużych miast? – spytał, a Mines skinęła głową. – W razie czego w Filadelfii mieszka siostra pastora. Ma na imię Juliet. Jeśli nie wyszła za mąż, nazywa się Ashley. Pewnie ucieszyłaby się, gdyby usłyszała, co za chwilę powiem. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, a nawet jestem pewny, że jest dobrym człowiekiem. Gdybyś potrzebowała pomocy i gdyby udało ci się ją odnaleźć, to... powołaj się na mnie – powiedział i się uśmiechnął. – A przy okazji możesz podziękować też w moim imieniu za ten nóż, który teraz nosisz.

     – Pojadę do Filadelfii – powiedziała Mines. – Choćby po to, żeby podziękować.

     – A teraz dość smutków. Musimy cieszyć się tym czasem, który nam pozostał. Zrobisz coś dla mnie, Mines?

     – Co tylko zechcesz – zapewniła.

     – Ostrożnie z takimi deklaracjami. – Ray znów się uśmiechnął. – Przecież nie wiesz, o co poproszę.

     – Ale ja naprawdę mogę zrobić dla ciebie wszystko.

     – Wiesz – powiedział – kiedyś lubiłem tak sobie marzyć, że mamy dom w Montanie. Gdzieś na jednej z tych górskich przełęczy, blisko strumienia, w którym łowiłbym dla ciebie pstrągi. I wyobrażałem sobie, że wieczorami rozpalamy ognisko, takie jak teraz, że ja... że leżę z głową na twoich kolanach... Myślisz, że to głupie, co mówię? – spytał szybko.

     – Nie – powiedziała, wpatrując się w jego twarz. – To piękne marzenia.

     – Czy... czy mogłyby się teraz spełnić?

     – Nie mamy domu w Montanie – szepnęła.

     – Nie szkodzi. Jesteś tu i to jest najważniejsze. Mogę?

     Skinęła głową. Ray wstał i podszedł do Mines. Położył się na wznak z głową na kolanach dziewczyny. Spojrzał w jasne ciągle niebo, na którym już niedługo miały z wolna zapalać się pierwsze gwiazdy. Poczuł dłoń Mines zanurzającą się w jego włosach.

     – Zaśpiewasz naszą piosenkę? – zapytał. – Zaśpiewasz Słodką Betsy?

     – Chciałbyś?

     – Chciałbym. To część moich marzeń.


Czy słyszałeś kiedy o słodkiej Betsy z Pike,

Która przemierzała prerie ze swym mężem Ike...


     A kiedy skończyła śpiewać, Ray zapytał:

     – Nie ma więcej zwrotek?

     – Nie. Chyba nie, bo pewnie Sam Burns by mnie nauczył.

     – To zaśpiewaj coś jeszcze.


Ma stopa w strzemieniu,

koń nie może stać,

Opuszczam Cheyenne,

by do Montany gnać.

Żegnajcie więc,

bo opuszczam Cheyenne...*


     Ray przymknął oczy i poczuł, jak krew zaczyna pulsować w skroniach i powoduje przejmujący, dotkliwy ból. Robiło mu się coraz zimniej mimo bijącego od ogniska żaru. Coraz bardziej, aż zaczął się trząść.

---------------------------------------------------
*Goodbye Old Paint – przekład własny

Ziemia nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz