ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY cz. 6

51 13 157
                                    

          Siedział przy ognisku w wyjątkowo złym nastroju. Z całych sił starał się okazać obojętność. Tkwił na miejscu wpatrzony w ogień, z nieporuszoną twarzą, spokojny i – wydawałoby się – nieodczuwający nic, jak granitowa skała gdzieś na pustkowiu. Wiedział, że Mines na niego patrzy. Zauważył, że najpierw spoglądała raz po raz, ukradkiem, a potem pospiesznie odwracała głowę, tak jakby robiła coś złego. W końcu zaczęła wpatrywać się w jego twarz i choć ani razu nie odwrócił głowy, domyślił się, jakim wzrokiem spogląda. Nie mógł się opanować i również rzucił ukradkowe spojrzenie, a zaraz potem przypomniał sobie, że jest skazany na śmierć, że czas płynie nieubłaganie. I choć nie wiedział, ile go zostało, to zdawał sobie sprawę, że tak czy inaczej – zbyt mało.

     „Ale mimo wszystko powinienem go wykorzystać – pomyślał. – Powinienem, bez względu na to, ile go mam. Zwłaszcza że przecież tak bardzo chcę..."

     W tej samej chwili przyszła inna myśl – że nie może, że nie ma prawa zaczynać teraz tego, na co jest stanowczo za późno.

     „Nie, nie spojrzę na ciebie, Mines – powiedział do siebie bezgłośnie. – Nie spojrzę, bo nie będę w stanie zapanować nad emocjami. Nad uczuciami – poprawił się. – Muszę być silniejszy od tego wszystkiego, co próbuje mną zawładnąć! Muszę, nie mam wyboru, bo tak będzie lepiej dla nas; dla mnie i dla niej. Zwłaszcza dla niej."

     Zacisnął zęby i wpatrzył się w ogień, ale nie widział płomieni. Nie widział niczego.

     „Robię to wbrew sobie – pomyślał znów. – Wbrew sobie usiłuję trzymać się z daleka. Bóg jeden wie, ile mnie to kosztuje. Tak, mój prywatny, osobisty bóg, w którego nie wierzyłem tak długo, aż w końcu musiałem uwierzyć, wie to najlepiej na świecie. Podobnie jak ja doskonale wiem, jaki jest ten bóg. Okrutny i zły. Jasne, że i wszechmogący. A jakże! Może zrobić wszystko, zatem może także sprawić, żeby było dobrze. Może, ale woli upajać się cierpieniem, bo tak jest pewnie ciekawiej. Zetknął nas ze sobą, mnie i tę cudowną dziewczynę, a potem sprawił, żeby powstała między nami odległość nie do pokonania, nie do przebycia w żaden ludzki sposób. No tak – pomyślał – ale przecież nie o wszystko mogę obwiniać boga, bo przecież ta odległość... To moja odległość. Moja własna. Stworzyłem ją i pielęgnowałem przez te wszystkie długie lata. Ustaliłem reguły gry, wszystkie bez wyjątku reguły, a ona zrobiła tylko tyle, że się podporządkowała. Zrobiła dokładnie to, czego oczekiwałem, więc do cholery, powinienem być zadowolony! Ale nie czuję zadowolenia. Przysięgam, że nie czuję. I wolałbym, żeby złamała teraz te wszystkie reguły. Oddałbym wszystko, żeby złamała... Złam je, Mines. Bez względu na wszystko, złam je..." – poprosił w myślach.

     Ale wiedział, że tego nie zrobi. Tkwił na miejscu bez ruchu, wpatrzony ciągle w ognisko, a potem nagle, niespodziewanie dla samego siebie pomyślał:

     „Podejdę do niej. Zrobię to. Zrobię! Tak bardzo tego chcę! Może choroba nie przyjdzie tak szybko. Może nie umrę. Może zanim przyjdzie, zdobędę lekarstwo. W jakiejś wiosce gdzieś po drodze..."

     Ale od dwu dni nie napotkali na drodze żadnej ludzkiej osady i Ray nie mógł być pewny, czy w najbliższym czasie w ogóle na jakąś natrafią – zanim choroba zwycięży organizm. To go powstrzymało i mimo śmiałych myśli nie podszedł do Mines. Nie poruszył się nawet. Na przemian przeklinał i błogosławił tchórzostwo, które nazywał ostrożnością i rozsądkiem.

     A potem Mines się położyła. Nie patrzył w jej stronę, a mimo to zauważył, że najpierw leżała na wznak z otwartymi szeroko oczami i wpatrywała się w niebo. Chwilę później odwróciła się plecami do Raya, ale dopiero po dłuższej chwili odważył się spojrzeć. W świetle ogniska dostrzegł, że leży bez ruchu i oddycha równo i spokojnie.

Ziemia nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz