Nie była to ostatnia taka rozmowa Gilberta z rodziną. Następnego dnia został wezwany do ojca.
– Paniczu Gilbercie – powiedziała jedna ze służących, gdy schodził na dół. – Pan burmistrz prosi, żeby panicz przyszedł do gabinetu.
– Pan burmistrz? – zdziwił się Gilbert. – To jest po prostu mój ojciec, a ja nie jestem paniczem, ale zwyczajnym człowiekiem.
– Ja tam nie wiem – odparła służąca. – Pan burmistrz kazał powiedzieć paniczowi, to i mówię. Reszta nie do mnie należy.
Gilbert westchnął i posłusznie udał się do gabinetu Gordona Ashleya.
– Chciałeś mnie widzieć, ojcze – powiedział.
– Żywię głęboką nadzieję – zaczął Gordon bez wstępów – że przemyślałeś wszystko. W każdym razie wezwałem cię w związku z twoim ślubem z Lizbeth. Przyjęcie zaręczynowe planujemy na najbliższą niedzielę – zakomunikował, ale Gilbert nawet nie drgnął. – Postanowiliśmy też przyśpieszyć nieco termin ślubu. Licząc od zaręczyn, odbędzie się mniej więcej za miesiąc. Liz jest ponadto zaproszona na dzisiejszy obiad i chciałbym, żebyś był dla niej miły. Nie zapomnij, co powiedziałem ostatnim razem. Wiesz przecież, kto zostanie ukarany za twoją niesubordynację, więc jeśli ośmielisz się...
– Bądź spokojny, ojcze – przerwał doskonale obojętnym głosem, nie patrząc nawet w jego stronę. – Nie ośmielę się.
Tak brzmiały ostatnie słowa Gilberta. Nie czekał na odpowiedź Gordona. Wyszedł z gabinetu. Zobojętniał na to, co postanowią zrobić z jego życiem. Wszak decyzja już zapadła, podjęta za niego, wbrew jego woli, a wszelkie dodatkowe ustalenia związane z tą decyzją nie miały znaczenia.
Do uroczystego obiadu z udziałem państwa Prescott usiadł z kamienną twarzą, milczący i nieobecny. Rodzice niezręcznie próbowali obracać w żart ten grobowy nastrój i tłumaczyli z uśmiechem, że to zdenerwowanie przed planowanym ślubem tak paraliżuje przyszłego pana młodego. Zaraz po skończonym posiłku rodzice obojga zgodnie postanowili zostawić ich sam na sam, aby „gołąbki trochę sobie pogruchały", sami zaś postanowili oddać się relaksującej rozmowie przy koktajlu na dolnym tarasie.
Gilbert nawet nie zauważył, kiedy zostali sami. Dopiero po kilku chwilach zorientował się, że poza nim i Elizabeth w salonie nie ma nikogo. Tępo wpatrywał się w twarz przyszłej żony i myślał jednocześnie, że może jest jeszcze jakieś wyjście, że może nie wszystko stracone. I nagle zaświtała mu w głowie pewna myśl, która sprawiła, że w serce wstąpiła odrobina nadziei.
– Elizabeth – zwrócił się do dziewczyny, nie zważając, że przerwał jej w pół zdania.
– Tak, Gilbercie! – Rozpromieniła się, szczęśliwa, że przemówił w końcu.
– Czy mogłabyś coś dla mnie zrobić?
– Ależ oczywiście! Co tylko zechcesz! – zapewniła gorliwie.
– Powiedz mi, Liz, czy ten ślub to twoja decyzja, czy może rodzice podjęli ją za ciebie?
– Nie rozumiem? – powiedziała Elizabeth, a z twarzy zniknął uśmiech.
– Bo widzisz – Gilbert postanowił zdobyć się na szczerość i postawić wszystko na jedną kartę – mnie do ślubu przymuszono. Podjęto decyzję wbrew mojej woli i tylko twój stanowczy sprzeciw mógłby sprawić, by nie doszło do tego absurdalnego małżeństwa.
– Jak śmiesz... – wydusiła dziewczyna i poczerwieniała. – Jak śmiesz czynić taki despekt! Poskarżę się twojemu ojcu, że tak grubiańsko mnie potraktowałeś!
CZYTASZ
Ziemia nadziei
Ficción GeneralWielowątkowa opowieść o losach ludzi, których ścieżki życiowe zbiegły się w pewnym odległym zakątku Ameryki Południowej, w latach trzydziestych XX wieku. Historia trudnego startu w życie, miłości i nienawiści. Całość jest już ukończona, a publikacja...