ROZDZIAŁ SIÓDMY cz. 8

53 13 102
                                    

          Z trudem wytrzymał w pracy do końca dnia. Układał sobie w głowie tysiące chytrych, przemyślnych planów. A potem, skoro tylko skończył w stajniach, zaczął biegać po Little Salvador, w głębokiej nadziei, że spotka tę dziewczynę.

     „Będzie niezła zabawa – myślał gorączkowo. – Lepsza niż z tą małą w Pittsburghu."

     Ale tym razem nie chodziło o odwet za krzywdy wyrządzone przez Garrinę. Nie myślał o Garri, tak jakby rany zadane dawno temu przestały krwawić i zabliźniały się na tyle, że nocami nie musiał przewracać się z boku na bok, nie mogąc opędzić się od wspomnień. Tym razem szło o coś zupełnie innego. Ray Nally, który nazwał go przybłędą, tutaj – w tym miejscu, po którym Jack obiecywał sobie tak wiele. Głupi szczeniak, który znienawidził go od pierwszego wejrzenia, a przecież nie miał po temu żadnych powodów. Właśnie on stał się głównym celem zemsty. Musiał zapłacić za swoje słowa, musiał ponieść karę. Teraz – po raz pierwszy w życiu – nadarzyła się okazja, żeby wziąć odwet za każdą obelgę, którą do tej pory musiał znosić w pokorze i milczeniu.

     „Obcy przybłęda!" – huczało w głowie, a ilekroć przypomniał sobie te słowa wypowiadane głosem Nally'ego albo Garriny krew zaczynała szybciej krążyć w żyłach.

     „Poczekaj no ty! – odgrażał się w myślach. – Jeszcze mnie popamiętasz!"

     Jego cierpliwość została nagrodzona. Mines spotkał tuż przed zachodem słońca. Siedziała na grzbiecie Alegro i jechała do zatoki.

     – Mogę się przyłączyć? – zapytał Jack. – Chętnie odpocznę po całym dniu pracy. Zwłaszcza w tak miłym towarzystwie.

     – Dobrze – zgodziła się. – Przynajmniej poznam lepiej nowego mieszkańca osady. Chyba należałoby to zrobić?

     – Bezwzględnie! – przytaknął skwapliwie. – Poczekaj na mnie chwilkę, skoczę tylko po swojego konia, dobrze?

     Co sił w nogach pognał po łaciatego ogiera, a potem – zadowolony i spokojny – jechał razem z Mines do zatoki.

     „Mat mówił, że ostatnio nie widuje ich razem – myślał Jack w drodze na plażę. – Może posprzeczali się albo co? Zatem powinienem wykorzystać odpowiednią chwilę. Tak, to będzie świetna okazja. Zabiorę mu dziewczynę, a to powinno zaboleć bardziej niż cokolwiek innego. Ale nie skończę tylko na tym. Nie! To nie będzie koniec zabawy. Kiedy ta mała na dobre zakocha się we mnie, porzucę ją. Oddam Nally'emu, tyle że już nie będzie go chciała. Nie jego. Tak! Właśnie tak to wszystko się odbędzie."

     – Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – dosłyszał głos Mines.

     – Przepraszam! – odezwał się, doskonale udając skruchę. – Przyznaję, że zamyśliłem się tak bardzo, że nie słyszałem, co powiedziałaś.

     – Pytałam o twojego konia. Jak go nazwałeś?

     – A wiesz – uśmiechnął się – to zabawne, ale jakoś nigdy nie pomyślałem, żeby nadać mu imię.

     „Od czasu kiedy odszedł Pedro, nie nadawałem imion zwierzętom" – pomyślał.

     – Mój koń nazywa się Alegro – powiedziała Mines. – Myślę, że swojego też powinieneś jakoś nazwać.

     – Zastanowię się nad tym – obiecał.

     – Proponowałabym: Arlekin.

     – Arlekin? – zdziwił się. – A co to niby ma oznaczać?

     – Widziałam kiedyś taki obrazek: postać w czarno-białym stroju, takim w kratę, ale jakby skośną i tak stało podpisane: „Arlekin". Pomyślałam, że pasowałoby do takiego łaciatego konia.

Ziemia nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz