4
Szybko zdobył zaufanie mieszkańców osady. Umiał je zdobyć. Był miły, uprzejmy i uczynny. Zaskarbił sobie tym sympatię otoczenia, w tym Mata Sullivana i szeryfa Butlera, któremu nie zapomniał postawić obiecanej butelki whiskey. Także chłopcy, z którymi dzielił wspólną izbę w domu pastora, zaakceptowali go i – jak mu się wydawało – polubili.
Poza pałającym do niego niegasnącą nienawiścią Nallym jeszcze tylko jeden człowiek odnosił się z rezerwą i nieufnością – półkrwi Meksykanin, Charlie. Milczący, nierzucający się w oczy i niepozorny, ale przenikliwy i czujny obserwator. Wydawało się, że Charlie czyta w prawdziwych intencjach Graisona jak w otwartej księdze. Wiedział, jak bardzo nowy przybysz nienawidzi Raya i jak ta nienawiść jest odwzajemniona. Zauważył też, że Jack kręci się przy Mines, często widywał ich razem. I choć zainteresowanie Graisona dziewczyną stanowiło oczywistość – była przecież młoda i śliczna – to Charliemu bardzo się to nie podobało.
Pewnego dnia, niedługo po swoim przyjeździe, Jack zagadnął go na podwórzu przed domem.
– Poczekaj – powiedział. – Chciałbym z tobą pogadać.
Charlie przystanął i obrzucił go spojrzeniem bez żadnego wyrazu.
– Zapomniałem, jak ci na imię...
– Nie mogłeś zapomnieć, bo nigdy nie znałeś mojego imienia – powiedział Charlie spokojnie.
– Możliwe. – Jack udał zakłopotanie. – Jestem tu tak krótko, nie sposób od razu zapamiętać, kto się przedstawiał, a kto nie...
– Charlie – przerwał, doskonale obojętnym głosem. – Albo Carlos, jak wolisz. Jestem półkrwi Meksykańczykiem. Mieszańcem, jak to niektórzy określają.
Jack patrzył się przez chwilę z dziwnym wyrazem twarzy, a potem odezwał się cichym, zniżonym głosem:
– Pewnie też uważasz mnie za obcego, jankeskiego gringo?
– Każdy jest obcy, zanim stanie się swój – rzucił Charlie bez zainteresowania.
Jack wziął głęboki wdech i odezwał się znów:
– Chciałem pogadać z tobą o... Mines. Wiesz, podoba mi się i pomyślałem, że może...
– Co pomyślałeś? – spytał Charlie, bo Jack zamilkł.
– Chciałbym się czegoś o niej dowiedzieć. Myślisz, że... mam jakieś szanse?
– Dlaczego pytasz o to właśnie mnie? – wypalił Charlie, ale Jack nie dał się zbić z tropu.
– Bo nie chciałbym, żeby ktokolwiek plotkował potem na ten temat, a ty, jak zauważyłem, jako jedyny nie wdajesz się w te wszystkie wieczorne pogaduszki.
„Fałszywy pies – pomyślał Charlie. – Łasi się i skamle przymilnie, ale tak naprawdę czeka na odpowiedni moment, żeby pokąsać. Nie mnie. Raya."
– Lepiej zostaw ją w spokoju – powiedział Charlie.
– Dlaczego? Bo kiedyś spotykała się z Nallym, tak? – Tym razem w głosie Graisona pobrzmiewała nuta autentycznego rozdrażnienia.
„A jednak! – pomyślał znów Charlie. – Miałem rację. Chodzi o Raya."
– Nie mieszaj jej w swoje prywatne rozgrywki z Nallym.
– Co ty, Charlie? – Głos chłopaka na powrót zabrzmiał naiwnie. – Przecież się rozstali, prawda? Co zatem stoi na przeszkodzie, żebym to ja... Chcę ją uszczęśliwić. Zasłużyła przecież na to.
![](https://img.wattpad.com/cover/348718084-288-k226727.jpg)
CZYTASZ
Ziemia nadziei
General FictionWielowątkowa opowieść o losach ludzi, których ścieżki życiowe zbiegły się w pewnym odległym zakątku Ameryki Południowej, w latach trzydziestych XX wieku. Historia trudnego startu w życie, miłości i nienawiści. Całość jest już ukończona, a publikacja...