ROZDZIAŁ TRZECI cz. 2

132 21 261
                                    

           Ostatni goście opuścili Northouse późnym wieczorem, zadowoleni i roześmiani rozjeżdżali się do swoich rezydencji pięknymi powozami zaprzężonymi w nie mniej piękne konie. Jednak światła długo jeszcze nie gasły w posiadłości państwa Ashley. To służba uwijała się jak w ukropie, żeby wszystko uprzątnąć i doprowadzić do porządku, tak by rankiem następnego dnia nawet śladu nie pozostało po hucznym przyjęciu. Takiego porządku i ładu na każdym kroku oczekiwała pani domu, lady Rhoda, nadzwyczaj wymagająca w stosunku do służby i surowo karząca wszelkie uchybienia i niesubordynację. Rezydencja musiała wprost lśnić czystością, więc sprzątanie po urządzanych tutaj przyjęciach trwało niekiedy do białego rana. I tej nocy również służba ani na chwilę nie zmrużyła oka, podczas gdy państwo Ashley dawno udali się na spoczynek.

     Ale nie tylko pracujący tu ludzie nie zaznali snu owej majowej nocy tuż po wielkiej fecie. Nie spał także Gilbert. Leżał na łóżku w ciemnym, wielkim pokoju i wpatrywał się w jaśniejącą plamę  okna. To nie była pierwsza bezsenna noc. Od jakiegoś czasu, datującego się jeszcze sprzed wyjazdu do Europy, Gilbert Ashley miał kłopoty z zaśnięciem, a kiedy wreszcie udawało się zwalczyć bezsenność, dopadały go nieprzyjemne, niespokojne sny. Dużo też w owym czasie rozmyślał, a często odczuwał jakiś dziwny niepokój, który nie wiadomo skąd się brał i gdzie miał swoje źródło, a którego Gilbert w żaden sposób nie potrafił wytłumaczyć. Czuł się nieswojo i źle, tak jakby czegoś mu brakowało i to coś, niejasne i nieokreślone nawet dla samego Gilberta, nie pozwalało się skupić i poczuć spokojnie.

     Młody i przystojny Gilbert Ashley nie miał żadnego racjonalnego powodu, aby czuć się źle czy nieswojo. Rysowała się przed nim iście świetlana przyszłość. Studiował nauki prawnicze, które w przyszłości miały zapewnić otwartą drogę do urzędu sędziego stanowego. Tak zaplanował sobie i wymarzył ojciec, który miał na uwadze głównie prestiż, jaki dawało owo zaszczytne stanowisko. Gilberta nikt w tej kwestii nie pytał o zdanie. Ale mimo że nie marzył o karierze prawniczej, uczył się znakomicie, z wrodzonej sumienności. Poczuwał się ponadto do obowiązku bezwzględnego posłuszeństwa woli rodziców. Osiągał doskonałe wyniki w nauce jako jeden z najlepszych studentów i wyglądało na to, że wszystkie szczeble prawniczej kariery stoją przed nim otworem. A fakt, że był głównym spadkobiercą ogromnego rodowego majątku, tym bardziej skłaniał do przekonania, że nie istniały żadne przyczyny, dla których ten młody, inteligentny chłopak mógłby czuć się nieszczęśliwy.

     A jednak w jego duszy gościł ciągle jakiś cień. Coś dziwnego – jakby wewnętrzny głos – mówiło, że jego życie nie jest tym, czym powinno być, że wszystko wokół zmierza w niewłaściwym kierunku. Te rozterki i męczące myśli dopadały Gilberta najczęściej podczas bezsennych nocy.

     „Co mam robić? – myślał w ciemnym, pogrążonym w ciszy pokoju. – Co robić, jeśli wszystko wydaje się tak bardzo i do głębi pozbawione sensu? Czuję się, jakbym nie miał z tym domem i z tymi ludźmi tutaj nic wspólnego. Jakbym był kimś obcym. A przecież to moja rodzina i dom. Tutaj przyszedłem na świat i tu się wychowałem. Zatem skąd to nagłe uczucie obcości? Skąd to odczucie, że nawet pokój, w którym spędziłem całe życie, wydaje się jakiś dziwnie nieznajomy? Skąd ten głos, który szepce w duszy, że nie tędy droga? Co się ze mną dzieje? Czy to objawy jakiegoś obłąkania? Szaleństwa jakiegoś?"

     Rankiem długo stał przed lustrem. Przyglądał się samemu sobie i szukał czegoś, co podsunęłoby odpowiedź. Chociażby cień jakiejkolwiek odpowiedzi.

     „A może nie jestem Ashley? – pomyślał nagle, niespodziewanie, coraz intensywniej wpatrując się w odbicie. Próbował znaleźć choć jeden mały szczegół, który świadczyłby o podobieństwie do kogokolwiek z rodziny i ostatecznie rozwiał wątpliwości. – Może nie jestem ich synem? A może matka dopuściła się zdrady i ja... Nie – odpowiedział sam sobie. – Gdyby nawet, musiałbym podobnym być do niej. A nie jestem. Na Boga, nie jestem! Przygarnięty? Adoptowany? Nie, tego nie udałoby się ukryć. Nie w tej rodzinie! I czyż powierzaliby cały swój majątek w ręce zwykłego znajdy? To do Ashleyów zupełnie niepodobne. A zatem dlaczego to wszystko?"

Ziemia nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz