Rozdział 10 (Bloom)

277 20 9
                                    

Teraźniejszość

Bloom

Zauważyłam, że moja matka otwiera usta, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ zobaczyłam na bocznej ścianie pomieszczenia cień, który wskazywał na to, że coś skrada się w naszą stronę. Zasłoniłam usta wrózki dłonią i zamknęłam szybko drzwi prowadzące do wieży. Stałam się zrobić to po cichu. Może, jeśli to coś niczego nie usłyszy, to po prostu sobie pójdzie.

– Co to może być? Spalony? – Zapytałam najciszej jak potrafiłam, a w tym samym czasie starałam się zagwarantować nam bezpieczeństwo.

Zanim, zapewne nasz wróg, znalazł się w pomieszczeniu zdążyłam zaryglować drzwi i z pomocą mocy ognia zespawać zasuwę z uchwytem w który ją wsunęłam.

Teraz potwór nie powinien mieć możliwość wtargnięcia turaj. Tylko czy potwory w ogóle umieją otwierać drzwi? Miałam nadzieję, że nie.

– Nie. Nie, tutaj nie ma Spalonych – Odparła kobieta, ale zanim zdążyłam odetchąć z ulgą dodała: – Ale są dużo gorsze stwory...

Wzięłam głęboki oddech i dla pewności, że nikt, ani nikt nie dostanie się do wieży, oparłam się plecami o zapięczętowane drzwi.

– Jakie? – Pytałam przymykając oczy.

Kobieta już prawie mi odpowiedziała, kiedy poczułam, jak drzwi zadrżały.

Miałam wrażenie, że moje tętno podnosi się, do nieznanych człowiekowi wcześniej, wartości.

Kilka sekund później wylądowałam na twardej podłodze przygnieciona przez drewniane drzwi, które pod wpływem nacisku z zewnątrz zostały wyrwane z zawiasów.

Byłam pewna, że moje kości były łamane przez ciężkie wrota, pod którymi leżałam. Czułam ogromny ból, jednak mimo tego zdołałam wyciągnąć do tyłu dłoń i dotknąć przyciskającego mnie do ziemi balastu, skupić się na płynącej w moich żyłach mocy ognia i go spopielić.

Krótką chwilę później, która dla mnie była wiecznością, zapewne przez ogromne przerażenie, jakie czułam,
wstałam na nogi, choć wciąż miałam wrażenie, że nawet jeśli nic nie złamałam, to na pewno, jakąś część ciała sobie bardzo mocno obiłam.

Odwróciłam się w stronę miejsca, w którym jeszcze chwilę temu stałam, zanim zostałam zaatakowana i zobaczyłam ciemny kształt. W pierwszej chwili wydawało mi się, że to człowiek, ale nie, to nie był człowiek. Była to człekokrzatłtna, wysoka, czarna postać. Miała może około dwa metry wzrostu, długie nogi i grube, pięciopalczaste, zakończone pazurami łapy, a jej głowa była sporym jajem, na którego powierzchni nie byłam w stanie dostrzec uszu, nosa, oczu, czy nawet ust.

– Co... Co to jest?! – Drżalam z przerażona patrząc jak postać stoi w miejscu i teoretycznie, mimo braku oczu rozgląda się dookoła szukając nas.

– Spopielony – Odparła wróżka, cofając się powoli w głąb pomieszczenia i łapiąc mnie za rękę. – Chodź. Musimy uciekać.

– Uciekać?! Trzeba to zabić... – Odparłam, wyrywając ramię z jej uścisku.

– Tego nie da się zabić Bloom. Ogień nie pokona czegoś, co już jest popiołem, a inną bronią nie dysponujemy. – Już chciałam odpowiedzieć, że na pewno coś się znajdzie, kiedy usłyszałam słowa, które zmroziły mi krew w żyłach. – Nie daj mu się dotknąć. Jeśli cię dotknie, zamienisz się w popiół. Umrzesz.

Odrodzenie | Fate: The Winx SagaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz