Rozdział 11 (Sky)

313 15 6
                                    

Teraźniejszość

Sky

Siedziałem na krześle w gabinecie Silvy i mimowolnie rozglądałem się dookoła.

Ściany pomalowane na brudny błękit, tym razem nie dodawały mi tej otuchy i radości, które zazwyczaj odczuwałem, gdy jako mały chłopiec siedziałem na kolanach Saula przy jego biurku dokładnie w tym gabinecie. Przychodziłem tutaj, gdy tylko mężczyzna kończył swoją ostatnią lekcję szermierki, a on czytał mi bajki.

Portrety wiszące w pomieszczeniu również nie powodowały zbyt przyjemnych odczuć.

Z tyłu głowy przez cały czas miałem okropne myśli, zastanawiałem się ile z, zapewne kilkunastu, biografii przedstawionych na obrazach wojowników, było praktycznie w całości zmyślonych przez Silvę, tak samo, jak historia życia mojego biologicznego ojca.

Wciąż byłem wściekły i zawiedziony, mimo że od momentu, gdy poznałem prawdę minęło już kilka tygodni.

Czasami miałem wrażenie, że choć Silva w porównaniu z Andreasem był wręcz święty, to na niego koncentrowała się większość mojej złości.

Może było to winą tego, że biologicznego ojca tak naprawdę nie znałem. Słyszałem jedynie kilka opowieści o nim i starałem się im dorównać. Zanim odkryłem prawdę, ja i on nigdy nie rozmawialiśmy. Nie miałem możliwości uczynienia go swoim mentorem, wzorem i najbliższą mi osobą, a tak od dziecka postrzegałem Saula. To on był w moich oczach idealny, doskonały, więc choć rysa na jego wizerunku była dużo mniejsza od olbrzymich pęknięć na legendzie Andreasa, była dla mnie zdecydowanie bardziej widoczna i dużo mocniej odczuwalna.

Człowiek, który mnie spłodził był okrutnym, zimny jak lód, mordercą, którego moje postrzeganie przez to, co opowiadał mi Silva było do granic możliwości odmienne od prawdy.

Dorastałem sądząc, że mój biologiczny ojciec by wielkim wojownikiem, bohaterem, który zasłużył sobie na sławę w trakcie wielu niesamowitych walk. Okazało się jednak, że prawda była zupełnie inna. Człowiek, który według mnie powinien był zrobić wszystko, by nie dopuścić masowego morderstwa bez najmniejszego zachowania zaatakował swojego najlepszego przyjaciela, by ten nie mógł zapobiec zbrodni. W dodatku postarał się o to, by to jedyna osoba posiadająca moralny kręgosłup i wątpliwości prawie poniosła karę, którą to on powinien otrzymać.

Nie potrafiłem zrozumieć postawy Andreasa i chyba nigdy się to nie zmieni. Za to Silva powoli odzyskiwał mój szacunek, bo choć wciąż byłem na niego wściekły, to miałem świadomość, że moja wściekłość z każdym dniem robi się coraz bardziej bezpodstawna. On, w przeciwieństwie do tego potwora, chciał dla mnie dobrze i zależało mu na mnie. Może kiedyś przeproszę go, za swoje dziecinne zachowanie, może nawet będzie między nami, tak jak dawniej, ale na pewno nie dzisiaj.

Po tym, co stało się w moim pokoju, nie miałem siły na szczerze, ckliwe rozmowy. Chciałem jak najszybciej pójść na trening i wyrzucić z siebie emocje, a żeby to zrobił musiałem wciąż grać wściekłego dzieciaka, by zdenerwowany Silva stracił cierpliwość i nie chcąc ze mną dłużej rozmawiać wypuścił mnie z gabinetu.

W końcu przestałem przyglądać się wystrojowi wnętrza i spojrzałem na komendanta Specjalistów.
Mężczyzna siedział w czarnym fotelu, za biurkiem w tym samym kolorze i patrzył na mnie z troską.

Odrodzenie | Fate: The Winx SagaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz