Rozdział 21 (Bloom)

112 13 0
                                    

Teraźniejszość

Bloom

– Nie rozumiem... O co chodzi mamo? – Spytałam, wstrząśnięta słowami młodego mężczyzny.

Co się stało? Kim był dla mojej matki ten facet? Byłym chłopakiem? Byłym mężem? Aktualnym mężem? Co miał na myśli, mówiąc, że jej nie zdradził? Że był to jego brat? - Zadawałam sobie w myślach te pytania, patrząc na kobietę wyczekująco.

Chciałam, żeby jakkolwiek rozjaśniła mi tę sprawę, ponieważ absolutnie nic z tego nie rozumiałam.

– To nie jest temat na teraz... – Zaczęła mama. – Później o tym porozmawiamy. – Dodała cicho, dotykając opuszkami palców policzka nieznajomego chłopaka, a ten tylko wykonał delikatny ruch głową, jakby chciał pokazać, że rozumiał jej słowa.

Ziewnęłam, zasłaniając usta dłonią. Wcześniej nie zauważyłam, jak bardzo byłam zmęczona i wyczerpana. Zapewne adrenalina i szok zrobiły swoje.

Poczułam, jak oczy mi się same zamykają i przetarłam je dlonią. Byłam wykończona, to fakt, ale chciałam też dowiedzieć się o co chodziło z tą zdradą. Jeśli okaże się, że ten facet skrzywdził moją mamę, to chyba zacznę żałować, że go uratowałam. Tak, praktycznie w ogóle nie znałam kobiety, która mnie urodziła, widziałam ją na oczy może od maksymalnie godziny, ale uważałam, że zdrada to najgorsza rzecz, jaką można zrobić drugiej osobie. Spojrzałam na Wróżkę. Niestety nie wyglądała na skorą do rozmów na ten temat.

– Połóż się Bloom. – Zwróciła się do mnie, przyglądając mi się z troską. – Powinnaś odpocząć. Użyłaś dużej ilości mocy, a w dodatku przeszłaś transformację. Teraz musisz się zregenerować.

– Ja... Bardzo przepraszam, jeśli to zabrzmi wrednie, ale gdzie mam się położyć? – Spytałam, trochę zawstydzona własną bezpośredniością.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Panował z nim półmrok. Pod ścianami stały stare, drewniane meble lub skrzynie, które były tak zniszczone, że nie miałam możliwości rozpoznania ich. Nie wiedziałam, czym dokładnie są. Na parapecie po prawej stronie dziury powstałej w wyniku wyważenia drzwi przez naszego specyficznego gościa, leżały jakieś dziwne rzeczy, jedyną z nich, którą potrafiłam nazwać była paląca się świeca. Do ceglanych ścian przywieszone były drewniane półki, na których również walały się różne tajemnicze drobiazgi i kilka kolejnych, zapalonych świec. Cały pokój sprawiał wrażenie bardzo, może nawet do przesady, mrocznego i pełnego sekretów, jednak nie był zaniedbany. Okien nie było w nim zbyt dużo, a dodatku wydawały się czymś przysłonięte i chyba właśnie to powodowało ten specyficzny klimat. Naprzeciwko miejsca, w którym jeszcze niedawno znajdowały się drzwi, stało sporej wielkości palenisko, a nad nim na łańcuchach wisiał metalowy kociołek. Nie wiedziałam, co w nim było, ale to coś mieszała mama, gdy zobaczyłam ją pierwszy raz. Domyślałam się, że najprawdopodobniej była to po prostu zupa lub inny rodzaj jedzenia.

– Chodź ze mną. – Powiedziała kobieta, uśmiechając się do mnie tajemniczo. – A ty nie wstawaj. – Zwróciła się do mężczyzny, który wciąż leżał na ziemi. – Zaraz wrócę.

Ton jej głosu nie był ostry, czy pozbawiony emocji. Co więcej, miałam wrażenie, że darzy naszego nieoczekiwanego gościa sympatią. Mówiła delikatnym głosem i patrzyła na niego z troską.

Podniosłam się z podłogi. Mama również to zrobiła i odeszła zaledwie kilka kroków w prawo w stronę czegoś, co równie dobrze mogło być niewielkim okienkiem i małą wiszącą szafką bez drzwiczek. Z tej odległości i w tym świetle nie byłam w stanie tego określić.

Mama nachylając się nad podłogą i podniosła kilka połączonych ze sobą desek. Przypominało to właz do piwnicy.

W pierwszej chwili, popatrzyłam na nią, jak na wariatkę.

Co ona wyprawia? Mam spać w piwnicy? - Pytałam samą siebie w myślach.

Wtedy zauważyłam, że ze stworzonej w ten sposób dziury wydobywa się światło. Niepewnie podeszłam do niej i zobaczyłam schody.

Wyglądały na wytrzymałe, co bardzo mnie zdziwiło biorąc pod uwagę to, że pomieszczenie w którym aktualnie się znajdowałam, wyglądało jakby zaraz miało się rozpaść niczym domek w kart.

– Pójdę pierwsza. Ty idź za mną i patrz pod nogi. – Poleciła Czarodziejka i postawiła stopę na pierwszym stopniu.

Gdy zniknęła z mojego pola widzenia, ja wciąż nie wiedziałam, czy powinnam iść za nią. Nie byłam pewna, czy mogę jej zaufać. Z jednej strony, patrząc na przykład przez pryzmat relacji Sky'a z Andreasem, nasze pokrewieństwo nie likwidowało możliwości tego, że mogła być moim wrogiem. Za to z drugiej, nie miałam absolutnie nic do stracenia. I tak byłam już zamknięta w tej okropnej krainie. Bez możliwości powrotu do Alfei. Chyba nic już nie mogło pogorszyć tej sytuacji.

Po tej krótkiej dyskusji z samą sobą, zaczęłam schodzić za kobietą.

Chwilę później wzdrygnęłam się, słysząc, jak właz zamyka się za nami z hukiem.

– Mamo? – Odezwałam się, odrobinę przestraszona.

Schody były dobrze oświetlone, mogłam dostrzec każdy szczegół marmurowych stopni, ale to nie zmieniało faktu, że szłam w nieznane.

– Tu jestem Bloom. – Odparła Wróżka, wyciągając do mnie rękę.

Stała już u podnóża schodów. Ujęłam jej dłoń i zeszłam po kilku ostatnich stopniach.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, do którego trafiłam i oniemiałam z wrażenia.

Był to długi i wysoki korytarz. Prezentował się równocześnie nowocześnie, i elegancko. Po jego obu stronach ciągnęły się dwa rzędy podwójnych, ozdobnych drzwi. A nad nimi wisiały... Właściwie to nie miałam pojęcia co. Z wyglądu przypominały kryształy uformowane na kształt przypominający płomień, ale działały jak żarówki. To one tworzyły światło, które sprawiało, że po drodze tutaj, nie skręciłam kostki. Ściany były pomalowane na biało, a co kilka metrów wisiały na nich portrety.

Puściłam dłoń matki i podeszłam do jednego z obrazów, oczarowana ilością jego szczegółów. Przedstawiał dziewczynę, niewiele starszą ode mnie. Domyśliłam się, że to moja mama, ale nie było to proste. Kobieta stojąca za mną prezentowała się dość skromnie, cienka, ciemna spódnica sięgająca praktycznie do ziemi była prosta, a wręcz bezkształta. Jedyną rzeczą, jaka na pierwszy rzut oka wyróżniała się w jej stroju były rękawy. Wyglądały na ciepłe i sporo grubsze od reszty ubrania.

Za to postać z portretu ubrana była w oszałamiającą liliową suknię, pełną wyszywanych srebrną nicią zdobień. Na głowie miała złoty diadem, wysadzany rubinami, a jej piękne rude loki były starannie zaplecione.

Wytężyłam, zmęczony wzrok i przeczytałam podpis:

Królowa Marion.

– Mamo o co tu chodzi? – Zapytałam zszokowana. – Jesteś Królową? – Dodałam odwracając się w jej stronę.

Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że kiedyś wypowiem te słowa na głos lub nawet je pomyślę, kazałabym mu natychmiast iść się leczyć. Moja matka najprawdopodobniej była Królową. To brzmiało tak absolutnie.

Ona uśmiechnęła się do mnie, skinęła głową i powiedziała pełnym ciepła tonem:

– Witaj w domu córeczko.
Witaj w pałacu rodziny królewskiej Domino.

Odrodzenie | Fate: The Winx SagaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz