Rozdział 2

1.2K 48 15
                                    

Czasem dni w pracy nie były lekkie, jak przykładowo pierwszy w niej dzień. Jednak nie powinno się nad sobą użalać tylko iść do przodu, a tym bardziej kiedy za to człowiekowi jest płacone na koniec miesiąca. Może drugiego dnia miałam mały uraz do tego, ale udało mi się wbić w szczery uśmiech i pogodny styl bycia. Oprócz samej pracy zrobiłam sporo spacerów po Wrocławiu, mogąc go w pełni prawdziwie zobaczyć. Pozytywne podejście wracało do mnie — gdy ja kogoś przepuściłam w kolejce to kolejnym razem to ktoś przepuścił mnie. To zamieniłam kilka miłych słów ze sprzedającą w sklepie z pamiątkami lub z właścicielem słodkiego i grzecznego pieska, którego nie mogłam powstrzymać się od pogłaskania. Chyba miasto mnie polubiło, a przynajmniej tak sądzę!

Wreszcie nadszedł czas faktycznej przyczyny mojego przyjazdu tutaj, czyli studiów. Niestety jestem z grona osób nieśmiałych i cichych, ale bardzo uważnych i obserwujących wszystko. Ciotka mówi, że jestem introwertykiem w czepku urodzonym, mówiąc o mojej urodzie. Nie uważam się za jakąś piękność, ale miło, kiedy ktoś to docenia. Ale do rzeczy!

Na zajęciach poznałam się z Sylwią — sympatyczną, trochę zakręconą i bardzo żartobliwą dziewczyną. Zauważyłam, że w sali wykładowej na zajęciach ledwo co wytrzymuje, by nie palnąć jakiejś anegdotki, ale kiedy jesteśmy przy sztalugach, umazane dość często farbą po naszych roboczych ubraniach, gada jak najęta i rzuca żartami, że nie mogę przestać się śmiać. Pani Kamińska, która nadzoruje naszą pracę i czasem pomaga nam rozwikłać artystyczne dylematy lub ruszyć z miejsca chwilowe zastoje, musi nas grzecznie prosić, byśmy jednak były nieco spokojniejsze, choć cieszy się, że humor nam dopisuje. Bardzo mi się tam podoba.

Studia studiami, a relacja z rodzicami bywa różna. Z moją mamą rozmawiam dość często — przeważnie raz lub dwa razy w tygodniu dzwonię do niej wieczorem i opowiadam, co się działo. Ojciec się nie odzywa, poza jednym wyjątkiem, gdy usłyszał historię z mojego pierwszego dnia w pracy i zaczął powtarzać, że miał rację, żebym tam nie wyjeżdżała. Cóż, taki się urodził, a ze swoją pewnością siebie nie ma szans, by się zmienił. Ale kto w to wierzy to niech wierzy, ale czy coś ugra to licho wie. Moja mama nie jest przekonana do mojej pracy w weekendy. Próbuję ją przekonać, że dopóki nie ma egzaminów czy terminu oddawania prac na koniec semestru to nie ma się czym martwić.

— Ale na pewno? Żebyś przypadkiem nie była wpisana na cały miesiąc w tej knajpce, a potem się okaże, że musisz w tym czasie skończyć pracę! — komentowała moja rodzicielka.

— Mamo, naprawdę. Jest połowa listopada. Do końca semestru jeszcze jest mnóstwo czasu, a ja wiem, że po świętach zrezygnuje na czas przygotowania się do testów.

— Oby tak było jak mówisz. Oczywiście wierzę ci, ale żeby się nie okazało inaczej!

— Nie martw się. Panuję nad wszystkim — zapewniłam ją.

Czas zleciał mi niemiłosiernie szybko. Przez ten cały czas spędzony w pracy polubiłam się z Leną. I to chyba ze wzajemnością, bo już nie tylko wydaje mi polecenia, a czasem przychodzi zamienić luźnych kilka słów. Widzę, że nawet jeśli zgrywa taką twardą babkę z zasadami i kierowniczkę całej grupy to w środku potrzebuje kogoś, kto się nią zaopiekuje i czasem rozbawi, kiedy ma kiepski humor, bo nie zawsze wszystko w życiu się nie udaje, choćby nie wiem co.

Dzień za dniem leciał, gdy przyszedł mój ulubiony czas w roku, czyli grudzień. Ogromny wrocławski jarmark bożonarodzeniowy, kolorowe światełka na choinkach na posesjach lub pozawieszane na lampach przydrożnych. Dlatego w piątek po zajęciach umówiłam się z Sylwią na spacer wieczorny w centrum miasta, by przy okazji zajść na jarmark. Gdy tylko znalazłyśmy siebie w tłumie ludzi, od razu brunetka rzuciła się na mnie z przytulasem.

OCZY NIGDY NIE KŁAMIĄ ⦁ KonopskyyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz