Rozdział 13

609 28 15
                                    

Wsiadłem do swojego mercedesa, po czym ruszyłem przed siebie, kierując się do Wrocławia. Byłem po spotkaniu Fame MMA, gdzie jasno potwierdziłem, że zawalczę oraz przedyskutowałem parę rzeczy na “wizji” z moim przeciwnikiem. Trochę wcześniej dogadałem się z moim bratem Robertem, że pomoże w ćwiczeniach, by dobrze się do niej przygotować. Walka miała się odbyć dwudziestego szóstego sierpnia, więc miałem jeszcze siedem miesięcy ostrych treningów przed sobą.

Była końcówka stycznia, więc nadal trwała uparta zima, której teraz miałem po dziurki w nosie. Niebo było już ciemne, pomimo że zegar na wyświetlaczu w samochodzie wskazywał kilka minut po piątej. Śnieg leżał w dość grubej warstwie na poboczu drogi, zmieszane z solidna porcja błota. Wszystko wydawało się być bardzo dobre — z głośników po bokach deski rozdzielczej leciała piosenka Sleepwalker, która od kilku dni siedziała w mojej głowie.

Widoczność była całkiem dobra, ale nie w tym jednym, pechowym momencie. Z drugiej strony nadjechało auto, które całkowicie oślepiło mnie swoimi nadal włączonymi długimi światłami. Poczułem, że tracę panowanie nad samochodem, zapewne przez cienką warstwę lodu na ulicy, przez co jedyną dobrą opcją było zjechanie na pobocze. Zatrzymałem się i zgasiłem silnik, po czym chwilę ochłonąłem, chociaż wiele przekleństw cisnęło mi się na usta.

— Szczęście, że nic się nie stało poważniejszego. Z tego powinieneś się cieszyć — powiedziałem do siebie, spoglądając we wsteczne lusterko i przekręcając kluczyk w stacyjce.

Silnik zawarczał, a ja szybko włączyłem wsteczny, chcąc wycofać się i wjechać z powrotem na drogę. Ruszyłem może o jeden lub dwa metry, ale nic więcej. Śnieg z błotem spowodował, że ugrzązłem w miejscu.

— Super, lepiej być nie mogło — westchnąłem, sięgając po swój telefon leżący na siedzeniu pasażera obok mnie.

Wybrałem numer Krystiana. Opowiedziałem mu pokrótce co się stało i poprosiłem, by do mnie przyjechał. Fart taki, że byłem niedaleko Wrocławia, więc nie będę musiał długo czekać. I też tak było - po niecałej pół godzinie zobaczyłem jego czerwoną audicę jak lekko zjeżdża na pobocze, nadal stojąc po części na ulicy. Włączył awaryjne i wysiadł na zewnątrz.

— Co się tutaj dzieje? — zaczął żartobliwie, zbijając ze mną piątkę — Masz szczęście, że nie byłem niczym zajęty to mogłem podjechać.

— Okej, postawię ci obiad, pasuje ci?

— I teraz możemy rozmawiać — zaśmiał się, a ja wywróciłem oczami — Dobra, to wyciągnę to twoje cacko, by nie zmarzło przypadkiem — puścił mi oczko, przebiegając na drugą stronę ulicy, po czym zawrócił swoją audicą i podpiął linę holującą ze swojego auta na przód mojego.

Zostało niewiele miejsca na poboczu z przodu, więc bałem się, że zjedzie w dół. Wsiadłem do środka i uruchomiłem silnik, by pomóc. Nie mam pojęcia, jak Krycha tego dokonał, ale po kilku minutach mercedes stał już na pasie ruchu, nieco przybrudzony od dołu. Szatyn wysiadł i odczepił linę, chowając ją w bagażniku, po czym podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy.

— No to finito, mój drogi. Wsiadaj i jedź do Wrocka i do swojej Zuzki.

— Nie zapędzaj się. Ostatnio nic do mnie nie pisała, a ja mam od zajebania roboty, tym bardziej, że od nowego tygodnia zaczynam treningi z bratem.

— Do walki? Dzięki, że mi chociaż powiedziałeś o tym wczoraj! — lekko oparł łokieć o otwarte drzwi samochodu od mojej strony.

— Ciesz się ciesz. Co do Zuzy to na pewno zaczęła sesję, więc przykłada się do nauki.

— Ale nie korci cię do niej napisać?

— Nie mam na to czasu. Zresztą to i tak tylko układ dla jej spokoju świętego od ojca. Tylko dlatego to robię — westchnąłem — I chyba mam przeczucie, że moi rodzice też już by chcieli, bym kogoś miał…

OCZY NIGDY NIE KŁAMIĄ ⦁ KonopskyyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz