Rozdział 11

625 25 5
                                    

Po przerwie świątecznej wróciłam do Wrocławia, składając wszystkie notatki “do kupy”, by móc zacząć z nich uczyć, bo pierwsza sesja egzaminacyjna zbliżała się wielkimi krokami. Ciocia Edyta jak zwykle nie dopytywała mnie jak mi idzie nauka, bo wiedziała, że nie zawalam takich rzeczy, chociaż ja sama nieco się bałam, z uwagi na to, co powiedział przewodniczący naszego wydziału na apelu rozpoczęcia roku akademickiego. “Pierwsza sesja była dramatem, ale dziękujmy temu, kto wymyślił poprawki” — zaczęło mi chodzić to po głowie, przez co aż z wrażenia dostawałam dreszczy na plecach.

Przyjechałam tramwajem niedaleko budynku, po czym ruszyłam do pobliskiej żabki, by kupić energetyka, bo niestety średnio spałam tej nocy i potrzebowałam czegoś, co będzie mnie w stanie obudzić i przytrzymać mnie jakiejkolwiek energii na ten dzień. Będąc w sklepie przypadkowo popchnęłam jakąś dziewczynę, która też chciała kupić napój z lodówki.

— Może trochę ostrożniej, co? — warknęłam do mnie, mierząc mnie z góry na dół.

— Przepraszam, wąskie są te alejki — odpowiedziałam nieśmiało, bo nie chciałam wdawać się w jakieś kłótnie z nieznaną mi dziewczyną.

— Cóż, mogłabyś trochę schudnąć to by nie było problemu, prawda? — uśmiechnęła się wrednie, po czym sama mnie szturchnęła łokciem w ramię i ruszyła do kasy, uprzednio zgarniając z jednej półki małą kawę w puszce i energetyka w bezcukrowej wersji.

Westchnęłam, po czym sama sięgnęłam po swój napój, przy okazji biorąc paczkę ciastek w czekoladzie, bo czułam, że zbliża mi się okres. Zapłaciłam za wszystko i wyszłam ze sklepu, kierując się na wydział. Zostawiłam kurtkę w szatni i weszłam po schodach, udając się do sali na najwyższym piętrze, gdzie miałam mieć wykład. Nie było za dużo osób, ale to dlatego, że przyjechałam nieco wcześniej. Ale dla mnie dzisiaj było to zbawienne, bo mogłam dłużej posłuchać muzyki na moich ukochanych słuchawkach i porozmyślać, co jeszcze powinnam dodać na płótnie jako do mojej pracy zaliczeniowej.

Wykłady i inne ćwiczenia na szczęście szybko minęły, więc mogłam pójść do pracowni malarskiej, by przysiąść do mojej pracy. Jednak schodząc po schodach, znów natknęłam się na kogoś.

— Kogo my tu mamy? — znajomy żeński głos roześmiał się — Jeszcze się nie nauczyłaś, że nie taranuje się ludzi?
Muszę już iść. Mogę przejść? — mruknęłam.

— Może trochę szacunku do swojej koleżanki z kierunku, co? — założyła ręce, patrząc na mnie wymownie zdenerwowanym wzrokiem.

— Kochanie, co się dzieje? — podszedł do niej jakiś chłopak i przytulił ją od tyłu.

— To już drugi raz, gdy ona na mnie wpada i chce mnie przewrócić! Ona to robi specjalnie! — wskazała na mnie palcem.

— Też jesteś na malarstwie? — spytalam.

— Tak, a co? Nie zauważyłaś mnie? — otworzyła oczy, znów śmiejąc się — Cóż, widać jestem taka drobniutka i szczuplutka, że ty mnie po prostu nie dostrzegłaś! I naprawdę, mogłabyś trochę schudnąć! — zaraz potem zwróciła się do chłopaka za nią — Skarbie, zabierzesz mnie gdzieś i byle jak najdalej od niej?

— Jasna sprawa. Chodź — złapał ją za rękę, ale ta się jeszcze nie ruszyła, gdy ten pociągnął na wyższy korytarz.

— I co? Pewnie zazdrościsz, prawda? Nigdy nie będziesz miała chłopaka przy takiej masie. Jaki zwróci na ciebie uwagę? Jakim cudem ty się tutaj dostałaś? I nie wstyd ci chodzić tak po mieście? — prychnęła, po czym wreszcie poszła za brunetem — Filip, zaczekaj! Hej! — zaśmiała się z gracją, przyspieszając kroku do swojego chłopaka.

OCZY NIGDY NIE KŁAMIĄ ⦁ KonopskyyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz