Rozdział 35

270 12 12
                                    

Tak jak mówiła lekarka — po południu wypisali mnie i mimo że wszyscy chcieli zadbać o to, bym zjadła, bo na pewno jestem głodna to ja miałam wrażenie, że nie miałam tego gdzie upchnąć. Przez kroplówkę czułam się jakbym miała pełny żołądek.

Wróciliśmy do hotelu i spakowaliśmy swoje rzeczy, a po spokojnej nocy, już niemal z samego rana, wsiedliśmy do samochodu Mikołaja i kierowaliśmy się w stronę Kołobrzegu. Tak umówiłam się z mamą jeszcze przed wyjazdem na studia — miałam na lipiec i sierpień przyjechać do rodzinnego domu. Chociaż szczerze powiedziawszy, nie chciało mi tak tak długo zostawać. To miasto już mnie nie zaskakiwało i nie przyciągało do siebie. Ale z tyłu głowy miałam nadzieję, że kiedyś wróci to na tory jak z późniejszego dzieciństwa, kiedy poznawałam te wszystkie uliczki i przyglądałam się domom, mówiąc mamie, co ktoś ogląda w telewizji.

W drodze do mojego miasta prowadził Mikołaj, ale Krystian przysiągł, że to on poprowadzi na trasie do Wrocławia. Siedziałam na przednim siedzeniu i co jakiś czas przyglądałam się chłopakowi z lewej strony, czując trzepotanie skrzydeł motyli o ściany mojego brzucha.

— Jakie masz plany jak wrócisz do mamy? — spytała Lena.

— Jak rymująco zaczynasz dzień — skomentował Krycha, kładąc na jej kolanie swoją dłoń.

— Jak już się coś powie to się raczej nie odpowie — dodałam — Język polski trudna rzecz, ale wiecie, w jakim kontekście chciałam powiedzieć.

— Tak samo jak coś zobaczyć i odzobaczyć. Wiadomka — wtrącił Miko.

— No właśnie. A co do pytania Leny to... Pewnie ogarnę trochę w pokoju, bo na pewno tam jest bałagan. Poleniuchuję, może coś narysuję...

— Kolejne rymy pojawiają się jak z komina dymy! — dorzucił Krystian — Dzisiaj mamy dzień rymowania!

— Tak według mojego mniemania... To zależy czy się komuś chce, bo może mu się nie zachce? — puściła mu oczko brunetka.

Wszyscy zaśmialiśmy się. Dzisiaj chyba faktycznie był dzień (chyba w moim przypadku tylko poranek) rymowania. Rozmowa toczyła się dalej, wrzucając czasem niespodziewane rymy, przez co znowu salwa śmiechu opanowywała środek pasażerski w samochodzie. Po niecałych trzech godzinach zobaczyłam tabliczkę z napisem "Kołobrzeg", przez co trochę straciłam chęci i początkowy wigor.

— Hej, co się stało? Zuza? Co masz taką smutną minę? — usłyszałam za sobą głos szatyna.

— Nic takiego... Mam tu wspomnienia dobre, ale też niestety złe i chyba te drugie teraz się nasilają... — wyznałam nieśmiało.

— Może nie będzie tak źle. A w razie czego to masz nasze numery w telefonie to dzwoń. W dzień czy w nocy. Bez znaczenia.

— Dzięki... — uśmiechnęłam się lekko.

— W nocy? Przecież ty śpisz jak zabity i niemal nic nie jest w stanie cię obudzić! — dodała Lena do całości.

— Oj no chciałem być miły! Ale jeśli Zuzce coś by się stało to...

— Przyjadę. Ale wolałbym, by nic złego się tobie nie przytrafiło — powiedział brunet obok mnie, na moment na mnie spoglądając, by znów skupić się na drodze.

Uśmiechnęłam się, na pewno rumieniąc się na policzkach. Co za parszywi zdrajcy emocji...

Dojechaliśmy na moją uliczkę, a potem zatrzymaliśmy się przed moim domem. Wysiadłam z auta i podreptałam do bagażnika po swoje rzeczy. Mikołaj zamknął klapę, a ja wpatrywałam się w moich przyjaciół. Cieszyłam się, że ich mam. I to bardzo. Zwariowani, ale swoi.

OCZY NIGDY NIE KŁAMIĄ ⦁ KonopskyyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz