Rozdział 28

302 19 11
                                    

Spojrzałam w kalendarz, który wisiał na ścianie w kuchni. Dzisiaj był szesnasty czerwca, co równało się z tym, że tego dnia kończyła się moja sesja egzaminacyjna. Siedziałam nad notatkami prawie cały poprzedni dzień, ucząc się wręcz na pamięć definicji czy innych rzeczy, które mieszały mi się, gdy sama z siebie próbowałam się "przepytać" w swoich myślach.

— I jak tam? Gotowa na ostatni egzamin? A potem aż trzy miesiące wolnego! Nawet nie! Trzy i pół! takich wakacji to ja dawno nie miałam — ciocia zaśmiała się, stojąc przed lustrem w korytarzu i poprawiając swój kołnierzyk od eleganckiej, białej koszuli.

— Nie musiałaś się aż tak stroić. To tylko zwykła wystawa pracy mojej i moich rówieśników z kierunku. Dziekan powie kilka słów i po całym wydarzeniu — mruknęłam, wyglądając za nią i opierając wyciągniętą rękę o ścianę.

— Tak jak powiedziałaś. To wystawa sztuki, więc trzeba się ładnie ubrać — uśmiechnęła się do siebie, po czym obróciła się w moją stronę — To co? Jedziemy?

— Jedźmy — rzekłam, udając się za kobietą do samochodu wystawionego na zewnątrz na osiedlowym parkingu.

W drodze zaczęłam odczuwać większy stres. Nie wiedziałam, czy to wywołane jest presją ostatniego testu w semestrze czy samą wystawą. Nie widziałam prac innych, więc nie wiem, czego mam się spodziewać. A też gdzieś z tyłu głowy miałam Sylwię, z którą muszę porozmawiać, bo po juwenaliowej sytuacji nie zamieniłyśmy ani słowa. Mogłam przez to wyjść na dziwną, bo czepiam się o coś takiego. Chociaż nawet nie przyznałam się jej, dlaczego tak naprawdę przestałam się do niej odzywać.

Weszłam z ciocią na piętro, gdzie znajdowała się właściwa sala. Czas zleciał nam szybko przez luźną rozmowę, która samoistnie wytworzyła się między nami. Chyba potrzebowałam się zrelaksować, sądząc po tym, jak mocno trzymałam w dłoniach dwa niebieskie długopisy (jeden zawsze na wszelki wypadek, gdyby poprzedni się wypisał). Gdy pani profesor weszła do środka, cała grupa potoczyła się za nią. Usiedliśmy w odstępach jednego lub dwóch miejsc, po czym wiekowa kobieta rozdała nam kartki i zaczęliśmy pisać. Na szczęście były to tylko pytania zamknięte z końcowym jednym otwartym, więc nie musiałam się tym zamartwiać. Po dwudziestu minutach oddałam test profesorce, po czym rzuciłam nie za głośne "Do widzenia" i wyszłam na korytarz. Ciocia czekała na mnie przy stoliku, a widząc mnie, uśmiechnęła się od ucha do ucha.

— Zdałaś? — zapytała, przytulając mnie po chwili.

— Tego nie wiem, ale przypuszczam, że tak — odpowiedziałam, również szczerząc się, że już mam wolne, a tylko pozostaje mi poczekać na wszystkie oceny wstawione do systemu.

— Moja krew. Zdałaś na bardzo dobry i ja to wiem. A teraz prowadź, bo pewnie twoi znajomi się niepokoją, gdzie my jesteśmy — dodała, odsuwając się ode mnie.

— Racja — zeszłyśmy schodami na sam dół.

Sztalugi z dość sporą ilością prac dumnie stały w szerokim korytarzu, a czerwcowe słońce grzało ich krawędzie przez duże okna. Obrazy na pierwszy rzut były piękne. Część z nich była jasna w swoim znaczeniu, ale też przy tym prosta i przyjemna. Niektóre kryły pewną tajemnicę, którą znał tylko jej twórca. Jedne zachwycały, a inne wprawiały w smutne rozmarzenie. Każdy był idealny w swoim rodzaju.

— Zuza! Tu cię mam! — nagle koło mnie pojawiła się Lena, rzucając się z przytulasem na moją szyję.

— Nie sądziłam, że zobaczę cię kiedyś tak bardzo szczęśliwą — odezwałam się, obejmując dziewczynę, na co ta w odpowiedzi uszczypnęła mnie w ramię. 

— Już myślałem, że sama zgubiłaś w tym sztalugowym lesie — wtrącił się Krystian, a na jego słowa zachichotałam cicho.

— Spokojnie, odnalazłabym drogę do wyjścia do domu — uzupełniłam, powodując szeroki uśmiech na twarzy szatyna i odklejając się od Leny — Gdzie Mikołaj? — spytałam lekko niepewnie.

OCZY NIGDY NIE KŁAMIĄ ⦁ KonopskyyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz