Scarlett poczuła, że ktoś lekko potrząsa ją za ramię. Kompletnie nie miała ochoty wstawać, ale otworzyła minimalnie oczy.
-Co się dzieje?- ziewnęła i się przeciągnęła. Osobą, która ją obudziła okazała się Mirabella. A szkoda, bo miała taki piękny sen. Chłopak z Arcanisa, który się jej spodobał niósł ją na rękach. Z jakiegoś powodu już wiedziała, że nazywa się Ethan.
-Jest 20, właśnie przynieśli kolację- odpowiedziała blondynka. -Pomyślałam, że wolałabyś zjeść.
-Dobry pomysł- szatynka uśmiechnęła się. -Jakoś strasznie mnie zmogło po tych badaniach. Całe szczęście, że w ogóle odnalazłam nasz pokój. -Mmm, wygląda pysznie- wzięła tacę od koleżanki.
-Właściwie to nie znalazłaś- na ustach Mirabelli pojawił się pół uśmieszek. -Ethan Cię przyniósł, wiesz ten Twój przyszły chłopak. Podobno jak prawdziwa dama w opałach zemdlałaś w jego ramionach. Szybko działasz, jestem pod wrażeniem.
-O nieee, tylko nie to- do Scarlett zaczęły docierać wspomnienia z tego popołudnia. -Zachowywałam się przy nim jak jakaś desperatka, pierwsze wrażenie zrujnowane!- poczuła rumieńce wstydu na to wieszanie się mu na szyi i mówienie jakichś głupot. Miała być tajemnicza i niedostępna a tak to od razu zdradziła się, że na niego leci. -Kompletna porażka, teraz na pewno już się mną nie zainteresuje.
-Może jeszcze nie wszystko stracone- pocieszyła ją przyjaciółka. -Przynajmniej zapoznałaś się z nim sam na sam i jako jedna z pierwszych. Jutro będą za nim chodzić stadami, mogłabyś przegapić okazję.
-Ehh, wszystko przez te głupie badania- Scarlett ze smutkiem zaczęła przeżuwać bułkę. Jej humory były intensywne, wybuchowe i bardzo zmienne. Mała porażka potrafiła ją wytrącić z równowagi i fatalnie popsuć nastrój, tak samo jak jedna dobra chwila go poprawić.
-Na mnie jakoś mocno nie wpłynęły- odpowiedziała Mirabella. -Nawet mi się w głowie nie zakręciło. Za to moje wyniki są... Inne niż się spodziewałam.
-Co Ci wyszło?- zapytała z ciekawością szatynka. -Mnie od razu powiedziała, że mam predyspozycję do Uroków i geny po ojcu, czyli pewnie chodzi o Alchemię. Chyba jestem klasycznym przypadkiem, który dziedziczy po rodzicach.
Z Uroków się cieszyła, z Alchemii niekoniecznie. Sam przedmiot mógł być ciekawy, ale praca w Instytucie wydawała jej się nudna i zbyt ciężka. Henry wielokrotnie brał nadgodziny i późno wracał do domu, co niekoniecznie odzwierciedlało się w jego zarobkach. Zresztą Celeste zawsze mówiła, że siedzenie w laboratoriach jest dobre dla mężczyzn, dlatego nie warto uczyć się ani Biologii ani Alchemii, żeby nie skończyć jako przepracowana asystentka jakiegoś naukowca.
-Uroki przydadzą Ci się do oczarowania przyszłego męża, a Czary Użytkowe do prowadzenia domu- była to mantra powtarzana przez każdą matkę pochodzącą z Zenefii.
Oczywiście Alchemia mogła być również wykorzystywana przez wiedźmy do wzmacniania swoich sił przed walką, ale czymś takim Scarlett tym bardziej nie była zainteresowana.
-Wysokie Czary użytkowe i Uzdrowicielstwo- blondynka zamyśliła się.
-Wow, to bardzo rzadki talent- przyjaciółka pogratulowała jej. -No i uzdrowiciele zarabiają kokosy.
Zwykłych farmaceutów, którzy przypisywali leki i diagnozowali podstawowe choroby kształcono w Szkołach Powszechnych. Musieli tylko znać się w teorii na wirusach i bakteriach, żeby wiedzieć jaką terapię zaproponować. Jednak Uzdrowiciele z Akademii to była sama śmietanka. Radzili sobie z ranami i chorobami śmiertlenymi, na które nie pomagały zwykłe leki tworzone przez Alchemików.
CZYTASZ
Akademia Czarów
FantasyScarlett po ukończeniu 17 lat udaje się na Eryndor do Akademii Czarów, gdzie trafiają wszyscy obywatele posiadający wysoki rodowód magiczny z landów na Wschodnim Kontynencie. Przyzwyczajona do wygodnego życia dziewczyna ściera się z surową dyscyplin...