Rozdział 60

37 8 4
                                    

Mętlik w głowie Adel był nie do wytrzymania, ale jeszcze bardziej doskwierał jej ból odczuwany w klatce piersiowej. Chciałaby uważać, że straciła serce, ale to wcale nie nastąpiło. Dalej je miała, chociaż rozerwane na kilka kawalątek biło w piersi. Odnosiła wrażenie, jakby przepompowywana krew w rzeczywistości pełniła rolę środka odkażającego obmywającego rany, tak mocno cierpiała.

Wspólnie z Dreonem wzięła udział w ceremoniałach. Razem z nim zjadła wieczerzę, choć wybitnie niewiele zdołała przełknąć. Harp również zdawał się niezainteresowany posiłkiem.

Cichy i pogrążony we własnych myślach przekładał jedzenie z miejsca na miejsce, bawił się pożywieniem, czego nigdy dotąd nie robił. Tymczasem wszystko, co wsuwał między usta, wysuwał, a owoców ani mięsa nie ubywało mu z talerza.

Noc dręczyła bezpiórą mieszkankę harpiego miasta ciemnością. Nagle świat zdawał się pozbawiony barw, szaroczarny, mroczny, pusty oraz głuchy. Gdy leżąc, wpatrywała się w sufit, mogła przysiąc, że oślepła, ale to samo upiorne wrażenie doskwierało jej, gdy jakimś niezrozumiałym sposobem otworzyła ponownie oczy i zobaczyła nad sobą nocne niebo.

Bladego pojęcia nie miała, jak znalazła się na klifie. Brakowało Adel pomysłów, jak w ogóle wyszła z kwater królewskich. Kompletnie nie umiała odszukać w pamięci momentu mijania strażniczek bądź wspinania się na szczyt.

– Co cię dręczy?

Szerzej otworzyła oczy, a przynajmniej tak się jej zdawało. Przekręciła głowę, a obok leżała ona. Harpia o jasnych, białych piórach. Adel poderwała się do siadu i skręciła tułów ku Uskrzydlonej. Omiotła wzrokiem otoczenie, ale sceneria nie uległa zmianie. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak zawsze, gdy przychodziła tu, by w milczącym towarzystwie nieobecnej teraz strażniczki cieszyć się samotnością. Teraz zamiast Narusy widziała ją.

– Jak...?

Całe pytanie nie czmychnęło spomiędzy niewieścich warg, bowiem rudowłosej zabrakło słów. Dotychczas widywała białoskrzydłą w mentalnym wymiarze, nigdy do ich spotkania nie doszło na żywo, w realu. O zmianie dodatkowo świadczył fakt, iż oglądała oblicze harpi nieznanej przez innych Uskrzydlonych. Harpi, którą po prawdzie znała od dawna.

Białoskrzydła przeniosła spojrzenie z towarzyszki i wbiła je w niebo. Adel również powiodła swoim do góry. Firmament lśnił od gwiazd, jakich przed chwilą nie dostrzegała, a chmury zasnuwające wcześniej niebiosa rozeszły się, a ślad po nich przepadł.

– Tak lepiej, nie sądzisz?

– Lepiej – poparła.

– To może wrócisz? – Adel zerknęła nierozumiejąco na harpię. Leżała na plecach z rękoma podłożonymi pod głowę i zgiętą lekko w kolanie nogą. – Obok. – Ruchem głowy wskazała miejsce, gdzie przed momentem ruda spoczywała wpatrzona w ciemność. Uzdrowicielka niepewnie ułożyła się z powrotem na kamiennym podłożu. – Lepiej, prawda?

– Lepiej – zgodziła się ponownie. Na chwilę zapadła cisza. W milczeniu spoglądały w gwiazdy, jakby w ich życiu nigdy nic się nie zmieniło, lecz to było największe kłamstwo w dziejach świata. Adel nie była już taka jak kiedyś, a dotrzymująca jej towarzystwa harpia nawet nie wpasowywała się do ludu, do którego powinna przynależeć. Pomijała już fakt, iż z pleców naprawdę wyrastały ogromne, pierzaste skrzydła. – Szkoda, że wszystko nie kończy się na gwiazdach.

Tymi słowami uraczyła kiedyś Jasmin. Miały kilkanaście lat, może piętnaście, może ciut więcej lub mniej, Crow nie była pewna. To był jeden z wypadów za miasto, w tereny dziewicze. Adel towarzyszyła wtedy rodzinie Burns, ponieważ matka całe dnie spędzała na dyżurze w szpitalu.

Eserbert. Refleksy przeszłości - tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz