Rozdział 27

951 45 21
                                    

Perspektywa Mattheo

Jechałem wraz z chłopakami wprost do domu Evans'ów, tuż po skończonej akcji.

Byłem z nas cholernie dumny, ale mojego ego nie pozwoliłoby mi tego powiedzieć na głos, przez co tylko się uśmiechałem w stronę przyjaciół. Kolejna akcja, która zakończyła się sukcesem, tak jak zawsze. Naszym celem był facet, który wykorzystał małe dziewczynki, a następnie je zabijał. Zadbaliśmy o to, by zdechł w jak największych męczarniach.

Zabijaliśmy nie tylko dla samych siebie. Nie winne osoby, które po prostu sobie żyły, nie zabijaliśmy, ani nie przyjmowaliśmy zleceń. Za to na gwałcicieli, psychopatów, osobom zagrażającym nam i innym, już tak.

Mój wzrok aktualnie był skupiony na ekranie telefonu, a tak dokładniej to na moich wiadomościach z młodsza siostra mojego najlepszego kumpla. To było tak popieprzone, ale jakimś cudem udaje nam się to kryć. Martwił mnie jedynie fakt, że nie odpisuje mi od dobrych paru godzin. Zostawiła mnie na wyświetlonym, co nie było w jej stylu.

- Mattheo. - usłyszałem czyiś głos tuż nad moim uchem.

Schowałem swój telefon do tylnej kieszeni spodni, odwracając głowę w stronę blondyna. Leo chyba wiedział o mojej relacji z Melanie, ale mimo to mnie krył. Przyłapał nas z dwa razy.

- Zaraz będziemy na miejscu, a podobno Mark ma do nas jakąś sprawę. - powiedział.

Mark i jakąś sprawa?

- Jaką tym razem? - spytałem, unosząc brwi, będąc szczerze zaciekawiony.

- Nic nie mówił, ale kazał nam się pospieszyć. Brzmiał na... Zagubionego?

Mark i zagubienie?

- Te dwie rzeczy się nie łącza. - stwierdziłem.

- Wiem, stary, on poważnie ledwo łączy zdania. - Leo zaczesal swoje włosy do tyłu. - Lucas i Charlie są w szoku. Do tego Melanie nie odbiera od nich telefonu. Zaczęli świrować, że to coś wspólnego z nią.

Być może mieli racji. Ode mnie nie odpisywała, a od nich nie odbierała. Mark coś wspominał o niebezpieczeństwie swojej córki, ale zawsze była chroniona, więc bez problemu zignorowałem jego monolog na ten temat.

- Przecież jest chroniona cały czas, marne szanse, aby coś jej się stało. - powiedziałem, próbując przekonać samego siebie do tej wizji, ale w głębi duszy zacząłem panikować.

- Problem w tym, że wracała dziś sama. - wytknął Leo.

Cholera jasna, nie było za kolorowo.

- Mówię ci, że to niemożliwe, aby ją porwał! - krzyknął nagle Tony, siedzący z przodu, tuż obok Lucasa.

- Tony ma rację. - wtrąciłem. - Evans umie się obronić, z tego co widziałem na ich sparingach.

- Ćwiczyła z dziewczyną. - mruknął najstarszy z dzieci Marka. - A ci faceci są umięśnieni, wysocy. Ona przy nich to jak owca pośród wilków.

Westchnąłem ciężko, zaczesując do tyłu swoje włosy. Miał rację. Nie była na tyle dobra, by się obronić. Ale z jednej strony, jest Evans, prawda? Oni nigdy nie przegrywają, nie ważne jaką ma się płeć.

Devil's AcademyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz