P. XXVII / ROZMOWA W CISZY PUSTEGO DOMU

24 3 0
                                    

Evans zastała Remusa w dokładnie tej samej pozycji, w której go zostawiła - opartego leniwie o framugę z kubkiem chłodnej już herbaty w dłoni. Chłopak odwrócił się nieznacznie na jej widok tylko po to by ręką dosięgnąć okna i delikatnie w nie zapukać. Nie trzeba było długo czekać aż w drzwiach wejściowych pojawiła się Mary, która tylko skinęła głową i ruszyła w stronę drewutni. Evans uwielbiała ich zgranie. Uwielbiała to, że musieli cokolwiek przegadać tylko raz i później wszystko działało sprawnie. 

Nie uwielbiała natomiast tego, że ktoś nieustannie musiał Blacka pilnować w taki sposób żeby James się nie zorientował, że w ogóle to robią. Bo James widział najlepszą wersję swojego przyjaciela tylko dlatego, że był bliski jego sercu. Nie widział możliwości, które ciągnęłoby za sobą nierozważne zachowanie Syriusza, gdyby ten postanowił na przykład uciec, udać się do rodzinnej posiadłości żeby sprawdzić co u brata czy po prostu chciałby skończyć szaradę. 

Ruda rozumiała tok myślenia Jamesa. Rozumiała, że Blackowi lepiej było z nimi, niż z własnym rodem. I że niezależnie od tego, jak bardzo Potter chciał uratować przyjaciela, to miał też obowiązek uratowania samego siebie. A do tego niestety jeszcze przez co najmniej chwilę musiał pozostać we własnej rezydencji, która sąsiadowała z domem Syriusza i kusiła go do podjęcia głupich decyzji.

Evans potrafiła sobie wyobrazić każdą opcję. Gdy z niechętnym błogosławieństwem ojca odjeżdżała z Jamesem z rodzinnego regionu, wiedziała, że zgadzała się na to by jej przyszłość wyglądała w każdy możliwy sposób. Gdyby James zdecydował, że zamieszkają wszyscy w rezydencji - zgodziłaby się. Gdyby mieli żeglować do końca życia - tak samo. Jedyną opcją, której nie chciała brać pod uwagę było to, że szczerze mogliby rozejść się każdy we własną stronę. Że nie mieliby już dla siebie nawzajem czasu nawet po to żeby raz na jakiś czas się spotkać. Że staliby się dla siebie obcymi, którzy nie mieli bladego pojęcia o tym, co działo się u nich nawzajem. I rozmowa z Syriuszem przypadkiem uświadomiła jej, jak bardzo czuła się wśród tych ludzi, jak w domu i jak bardzo nie była gotowa stracić żadnego z nich.

- Ogarnie? - spytał Remus wręczając Evans jej kubek herbaty. 

Dziewczyna podziękowała pomimo tego, że napój był już chłodny. Zauważyła, że Remus musiał czekać od naprawdę dłuższej chwili, co widać było choćby po tym, że zdecydował się na wciśnięcie się w jakiś luźny, wełniany sweter. Temperatury tak blisko wody zawsze szalały i żadne z nich do końca się do tego nie przyzwyczaiło. Evans nie chciała trzymać Lupina dłużej na dworzu żeby mógł w końcu usiąść w cieple ich domu, ale zdawała sobie sprawę z tego, że pewne rozmowy przeprowadza się na osobności.

- Jeśli przestanie się nad sobą użalać - prychnęła w odpowiedzi Lily kręcąc z niedowierzaniem głową i patrząc w stronę drewutni, choć z tej odległości nie było widać nawet jej zarysu.

- Miałaś grać dobrego policjanta Lils - zauważył delikatnie, choć bez najmniejszego wyrzutu Remus.

Jeszcze zanim zeszli z pokładu Huncwota Lily z Remusem ogarnęli, że to na nich będzie spoczywała odpowiedzialność za pogodzenie Syriusza z całą ekipą. Jasne, na powierzchownym poziomie wszystko działało fantastycznie i niby nie mieli powodów do zmartwienia, bo przecież Black żartował z ekipą, jadł z nimi i pił. Bawił się świetnie. Tylko, że Evans i Lupin wyrobili sobie nawyk obserwowania Jamesa. Zauważania nawet najdrobniejszych faktów i zmian w jego postawie. Czasami nawet rzeczy, o których sam Potter nie wiedział, czy z których nie zdawał sobie sprawy. I właśnie dlatego, że kochali kapitana swojej małej ferajny, zamierzali zrobić wszystko żeby połączyć ich dwa światy względnie bezproblemowo.

- Próbowałam. Naprawdę próbowałam - zaczęła mimo wszystko bronić się dziewczyna nim dodała zrezygnowanym tonem. - Nie wiem, jakim cudem James z nim wytrzymuje.

Harry Potter - Era Huncwotów - House of MemoriesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz