P. XXIV / BLACK SIĘ TYM ZAJMIE

18 3 0
                                    

Syriusz nie wiedział, czego miał się spodziewać po powrocie do domu. Przez pierwsze dni wydawało mu się, że cały świat czekał na niego otworem. Że wreszcie mógł poczuć na własnej skórze smak wolności. Że uciekł rygorowi domu Blacków, oczekiwaniom i schematom. To uczucie bardzo szybko zaczęło jednak topnieć. Bo jasne, nikt na niego nie krzyczał, nikt go nie wyzywał i nikt nie stosował na nim kar cielesnych, więc oczywiście, że znajdował się w lepszej sytuacji. Tylko, że jego lepsza sytuacja chwilowo miała niezwykle krótką smycz i niezależnie od zapewnień wszystkich, że wystarczy żeby był cierpliwym żeby to się zmieniło, Syriusz powoli zaczynał mieć wrażenie, że się dusi. Bo tak naprawdę zamienił ogromną rezydencję, w której mimo wszystko był kimś na niewielki domek gościnny praktycznie po drugiej stronie ulicy.

Black zdawał sobie sprawę z tego, że cały ich rejs traktował bardziej jak wycieczkę pasażerską. Nie widział w tym sposobu na swoje dalsze życie. Dlatego nie przykładał się do szczerego poznania ludzi dookoła siebie. Lubił ich historyjki, lubił ich jako ciekawostkę i koncept. Ale nie zamierzał marnować czasu, energii i własnej uwagi żeby dowiedzieć się czego ci ludzie się bali. O czym marzyli. Kogo kochali czy jaka była ich historia zanim postawili stopę na statku Jamesa. Czuł się przez to nieco wyrzutkiem w tej niezwykle zgranej ekipie, ale nie przeszkadzało mu to. Był ponad to. Tak emocjonalnie, jak i statusem, którego tak uporczywie się trzymał. Człowieka widział może w Pandorze, która po prostu miała zbyt delikatne rysy by nie pochodzić z arystokratycznego rodu, nawet jeśli miałaby wywodzić się z innego regionu. Ale reszta z nich wydawała się Syriuszowi zbyt pospolita by mogli zasługiwać na relację z nim.

Jasne, James dał mu całą pełną emocji pogadankę o tym, że każdy członek Huncwota zasłużył sobie na swoje miejsce w ekipie i że jest powód, przez który każde z nich wskoczyłoby przed siebie nawzajem na tor kuli. Najwierniejszy piesek Pottera też próbował mu mniej czy bardziej delikatnie wtłuc do głowy, że w którymś momencie będzie musiał zacząć się starać. Syriusz po prostu nie zamierzał tego robić. Miał przecież Jamesa i teoretycznie całą jego uwagę. Tylko, że od kiedy parę dni wcześniej przybili z powrotem do zatoczki, praktycznie chłopaka nie widział na oczy. I może to też brak Pottera i wszystkich ideałów o równości przyczyniał się do tego, że na dłuższą metę Syriusz w otaczających go ludziach widział raczej zabawniejszą wersję służby, niż kompanów na śmierć i życie.

Bo pod koniec dnia Syriusz nie widział powodu, przez który musiałby dla otaczających go ludzi cokolwiek robić. Jasne, świetnie się z nimi żartowało, fajnie się z nimi piło i część z nich miała naprawdę dobre głosy do śpiewu. Byli fantastyczni na krótsze wypady czy parodniowe przygody. Ale to tyle. Tylko, że Black zwyczajnie w tym towarzystwie utknął i nie wyglądało na to, że jego sytuacja miała się niedługo zmienić. A nastawienie członków ekipy z pewnością powoli, acz niechybnie, się zmieniało.

Blacka szczerze zaczął przygniatać ciężar oczekiwań. A przecież od tego próbował uciec, gdy dał się porwać z rodzinnego domu. I Syriusz zwyczajnie nie rozumiał, dlaczego oczekiwania wobec niego zaczęły się pojawiać. Nie był już w ich ekipie tylko z doskoku. Nie wyglądało to tak, że spędzą razem trochę czasu, a później rozjadą się każdy w swoją stronę. Syriusz miał stać się częścią tej ekipy i tak, jak wszyscy starali się zaoferować mu przestrzeń na przystosowanie się do nowej sytuacji, tak pod koniec dnia Black miał wrażenie, że stał z pustymi rękoma i wszyscy dziwnie się na niego gapili.

Syriusz szczerze nie wiedział, co mógłby wnieść pozytywnego do ekipy. O tym, że wszystko ewidentnie mieli już wypracowane i z miejsca dogadywali się kto czym się zajmuje, nawet nie wspominając. Po co Black miałby niszczyć system, który działał. Syriusz nie rozumiał, po co miałby wychodzić przed szereg i ładować się w zadania, które komuś innemu ewidentnie nie przeszkadzały. A skoro ktoś już gotował, prał, zmywał czy sprzątał to czym był jeden talerz do ogarnięcia więcej? Jedno łóżko więcej do pościelenia? Jedna podłoga więcej do zmycia? Przecież nawet gdyby chciał pomóc to tylko więcej by napsuł. Bo nigdy nie obserwował służby, gdy ta wykonywała codzienne czynności w domu. Jego ręce nigdy tak naprawdę nie nabrały szorstkości, która wynikała z ciężkiej pracy.

Harry Potter - Era Huncwotów - House of MemoriesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz