P. XL / PRZESZUKIWANIE GABINETU

17 2 1
                                    

James nie potrafił powstrzymać się od patrzenia na przestrzeń, w której się znalazł, z pewnym łamiącym serce sentymentem. Ile razy przeszkadzał rodzicom, gdy ci pracowali przez długie godziny. Ile razy zasypiał na krzesłach przykryty kocem i magicznie budził się w swoim łóżku. Ile razy służba mówiła mu, że powinien przenieść się ze swoimi zabawkami gdzieś indziej, ale jego rodzice absolutnie nie potrafili mu odmówić, więc pozwalali mu bawić się na dywanie znajdującym się na środku pomieszczenia. Ile razy siadał na kolanach rodziców czy ich biurkach, gdy ci tłumaczyli mu specjalnie prostszymi słowami, co właśnie robią i dlaczego. Całe to pomieszczenie kojarzyło się Potterowi tylko z cierpliwością jego rodziców i z odpowiedziami na setki pytań, które kłopotały jego dziecięcą głowę.

Właśnie dlatego jakaś część Jamesa z całego serca chciała zostawić to pomieszczenie nieruszone. Ba, całą rezydencję nieruszoną. Tylko po to by te wspomnienia i naiwna wiara w dobro i poczucie bezpieczeństwa tkwiły bezpiecznie przykryte prześcieradłami i kurzem. Było coś niesamowicie ostatecznego w tym, że to James miałby zacząć pracować jako pan domu, a nie tylko w imieniu czy cieniu swoich rodziców. Coś, co zmusiłoby go do przyznania, że naprawdę został na tym świecie sam i że nie może polegać już na rodzicach. Nie, żeby z ich biznesu i siatki kontaktów cokolwiek zostało po ich śmierci.

Potter zdawał sobie sprawę z tego, że nie był wystarczająco zaznajomiony z planami czy współpracownikami swoich rodziców. Jasne, kojarzył najważniejszych z nich, bo to na te zebrania czy spotkania rodzice go ciągali, gdy jemu jeszcze w głowie siedziały tylko psoty i to, jak wymknąć się z kolejnego, nudnego wykładu. Ale na tym kończyła się jego wiedza. Kojarzył, że Fleamont gdzieś tam fundował jakieś budynki, ale nigdy nie poświęcił czasu na to, by zobaczyć, które to były budynki i jakie były ich nowe funkcje. Kojarzył, że Effie próbowała tworzyć komitety mające na celu wysłuchanie przedstawicieli wszystkich klas czy rodów, ale nawet gdyby przystawiono mu pistolet do czoła to nie byłby w stanie powiedzieć, gdzie choć jedno zebranie tego komitetu miało miejsce.

James wiedział, że jego rodzice utrzymywali bliskie kontakty z ogromem osób na najróżniejszych stanowiskach, o najróżniejszych poglądach i możliwościach. Siatka znajomości Potterów miała ogrom warstw i wynikała z wieloletnich, przekazywanych z pokolenia na pokolenie wartości, u podstaw których leżała komunikacja. Komunikacja, która była ostatnią rzeczą, nad którą mógłby zastanawiać się Potter po śmierci swoich rodziców. Więc nawet jeśli kiedyś miałby szansę odezwać się listownie, wysłać sowę czy posłańca do choćby najpotężniejszych przyjaciół swoich rodziców, tak teraz jego wiadomości musiały przecież spotkać się z brakiem odpowiedzi. Minęło zbyt dużo czasu, a on nie był swoimi rodzicami. Nie wzbudzał tego samego zaufania, co oni.

Ogarnięcie gabinetu na tyle, by realnie dało się w nim cokolwiek zrobić, chwilkę im zajęło. Złożone prześcieradła odłożyli na jedną stertę na przypadkowym fotelu. Lily nie potrafiła tylko zrozumieć dziwnego półuśmieszku, który pojawił się na twarzy Jamesa, gdy ten szarpał się z okiennicami. Zdecydowanie zbyt późno zdecydowali się zasłonić twarze wiązanymi z tyłu głowy trójkątnymi chustami, bo oboje mieli wrażenie, że kurz wżarł się już w najgłębsze zakamarki ich płuc, ale jakby nie patrzeć lepiej późno niż wcale. Lily zajęła się częścią gabinetu, która należała do Effie, a James ruszył bez słowa w stronę masywnego, dębowego biurka ojca.

Chłopak przejechał palcami po prosto, ale porządnie wykończonym krześle i musiał zamrugać kilkukrotnie żeby przegonić łzy z oczu. Teoretycznie krzesło, którego dotykał, było już jego krzesłem. To on miał być panem domu i pilnować wszystkich spraw. Ale nawet podświadomie czuł, że jeszcze długo nie będzie czuł się godzien by usiąść za tym konkretnym biurkiem. Nie, gdy nie miał pewności, że w ten sposób nie wymarze pamięci o swoim ojcu. Nie, gdy czuł się jeszcze taplającym się w bagnie dzieckiem, które nie mogło być odpowiedzialne za cokolwiek większego. Już odpowiedzialność za członków Huncwota czasami mu ciążyła. Nie dałby sobie rady, gdyby na poważnie zmierzył się z ciężarem kilkusetletnich tradycji i marzeń, które wcześniejsze pokolenia w nim złożyły.

Harry Potter - Era Huncwotów - House of MemoriesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz