James obudził wszystkich z samego rana z taką dawką energii, że nikomu nie przyszło do głowy by nawet mruknąć choć słowo narzekania. Słowa nie były potrzebne, a wymieniane ukradkiem rozbawione spojrzenia i tak przekazywały wszystko, co całą ekipą w tamtym momencie czuli. Dobrze było widzieć Jamesa tak szczęśliwego i pełnego entuzjazmu. Brakowało im takiego przyjaciela. Jasne, że kochali go tak czy siak, w zdrowiu i w chorobie, w morderczych planach niszczenia arystokracji i zastanego porządku świata, czy w pomysłach na uratowanie tylu ludzi, ilu tylko mógł. Ale było coś, co sprawiało, że ich serca się radowały, w sposobie, w jaki do oczu Pottera przez tych ostatnich parę dni zaczął wracać pewien blask.
Blask, którego szczerze mówiąc żadne z nich się nie spodziewało, zakładając raczej, że chłopak skupi się na swojej zemście i nie będzie próbował pogodzić się z tym, że jego rodzice naprawdę nie żyją i że jest ostatnim żyjącym członkiem swojego rodu. Blask, który dawał im nadzieję, że pod warstwą apatii i myśli o braku przyszłości, wciąż tlił się mały płomyk życia. A wreszcie blask, dla którego zrobiliby prawie wszystko byleby tylko jakkolwiek go podtrzymać. I tylko Remus stał nieco z tyłu, z nieco zbyt zmarwioną miną. Znał porywczość swojego przyjaciela. I skoczyłby za nim choćby i w ogień. Ale pamiętał też, jak źle James potrafił przyjmować porażki. I taka sytuacja była ostatnim, czego potrzebowali w tak delikatnych czasach.
Lupin nie wiedział, które źródło jego zmartwienia jest większe. Czy była to świadomość tego, że plan Jamesa był postawiony na glinianych nóżkach i praktycznie nie miał szans na powiedzenie się? Czy może złość związana z ciągłym, nieodpowiednim zachowaniem Syriusza, który w zależności od tego, którą nogą wstał, albo ich wszystkich uwielbiał, albo uważał ich wszystkich za brud pod jego podeszwami? Czy może tlący się na dnie jego duszy lęk o tę nieznajomą osobę, do której James uciekał co noc? O to, jakie zmiany ta osoba może wprowadzić w ich życia, ale też o to, że ktoś może złamać Potterowi naiwne serce i je zdeptać wedle własnej woli, a on nie miał jak go przed tym ochronić?
Mary zgłosiła się do pilnowania Syriusza, który tak czy siak nie wychodził ze swojego pokoju. Jasne, nie mogli zabrać go ze sobą do miasta. Nie mogli kazać mu chodzić z nimi po biedniejszych dzielnicach i pomagać uboższym. I to nie tylko przez wrodzone poczucie wyższości Syriusza, ale przez sam fakt tego, że plotki rozchodzą się po każdej przestrzeni niczym pożar. A Syriusz odbił swoje wyraźne piętno w mieście i raczej nie byłoby osoby, która nie skojarzyłaby go z rodem Blacków. Który, swoją drogą po zbyt długim czasie, wreszcie wystawił sowitą nagrodę za przekazanie jakichkolwiek przydatnych informacji na temat miejsca pobytu ich potomka.
James z Lily mieli genialny plan żeby zaprzęc furmankę w konie i przewieźć gary zupy w komfortowy i wygodny sposób na miejsce. I plan tan jak najbardziej by zadziałał. Gdyby tylko w furmance nie odpadło koło, a konie nie biegały wolno po całej posiadłości jedząc co popadnie i pozostawiając po sobie wszelkie możliwe ślady tam, gdzie tylko chciały. Dlatego zmniejszyli swoje oczekiwania i chwyciwszy sporej wielkości czterokołową taczkę, podprowadzili ją pod domek własnymi siłami. Załadowanie wszystkiego i sam spacer do miasta minęły im w szampańskich humorach. Żartowali między sobą, dzielili się przestrzeniami do opracowania, ignorowali ludzi rzucających im mniej czy bardziej pełne politowania czy zażenowania spojrzenia. Byli młodzi i mieli wielkie plany. I tylko to się w tamtej chwili liczyło.
Szybko rozdzielili się na ustalone grupki. Pandora poszła z Lily i Frankiem, który był wybitnie nieświadomy tego, jak ogromnym piątym kołem u wozu właśnie się stał. James z Remusem zgarnęli na siebie biedniejsze dzielnice, ot na wszelki wypadek. Jasne, że chcieli pomóc, ale nie chcieli też nikogo narażać. Choć z całej tej trójki największą szansę na zrobienie sobie przypadkowo krzywdy miałby akurat Frank. James szedł przed siebie z ogromnym uśmiechem i poczuciem misji. Uśmiechem, który malał z każdą mijającą godziną. Początkowo za brak jakiegokolwiek zainteresowania Potter obwiniał źle wybrane miejsce zatrzymania się. Gdy jednak zaczął zauważać, jak ludzie chowają się po domach, zawracają żeby przypadkiem obok nich nie przejść czy po prostu całkowicie ich ignorują, musiał przyznać, chociaż przed samym sobą, że nic nie było tu przypadkowe.

CZYTASZ
Harry Potter - Era Huncwotów - House of Memories
FanfictionJames Potter w wyniku traumatycznych wydarzeń decyduje się rozpocząć pirackie życie. Krocząc na wąskiej i zdradliwej ścieżce pomiędzy byciem arystokratą działającym w granicach prawa a byciem piratem, który z prawem ma na bakier, zamierza zemścić si...