4. Co się ze mną dzieje?

3.6K 383 11
                                    

Ja i Emma razem szłyśmy przez miasto. Wiele o sobie opowiadałyśmy. Doszłyśmy do naszej ulicy, gdy nagle...

- Czekaj - powiedziała Em - Nie idźmy dalej.

- Co? Dlaczego? - byłam zdziwiona.

- Chodźmy na około. Można przejść od strony głównej ulicy.

- Ale po co?

- Widzisz grupkę tych chłopaków? - spytała mnie wskazując na czterech dobrze zbudowanych tzw. dresów.

- Tak widzę.

- Nie chcesz mieć z nimi do czynienia. Gdy uczepili się mojego kolegi, on wylądował w szpitalu z kilkoma złamaniami. Nie wiem o co poszło, ale nie należą do typu dżentelmenów. Zawsze, kiedy ich zobaczysz, omijaj szerokim łukiem.

- Masz rację. W takim razie lepiej chodźmy na około.

Od zawsze miałam pecha, no i oczywiście. Zauważyli nas.

- Ej! - krzyknął najwyższy - Dziewczyny, a co wy tam tak same stoicie? - szybko pokonali odległość, jaka nas dzieliła.

- Odczep się - burknęła Em.

- Grzeczniej. Chcemy się tylko zaprzyjaźnić - wymienili porozumiewawcze spojrzenia, co samo w sobie było ohydne.

- Spadaj! - Emma zdawała się być bardzo waleczna. Nie wyglądała na taką.

- Nie lubię, gdy ktoś stawia opór. - jeden z dresów uderzył moją koleżankę w twarz na tyle mocno, że straciła przytomność.

- Em! - wykrzyknęłam.

- Ups, bardzo mi przykro - rozległ się śmiech - Hmmm, a jednak nie. Mam tylko nadzieje, że ty jesteś bardziej przyjacielska. - mocno chwycił mnie za rękę.

- Puszczaj! - próbowałam się wyrwać.

- Nie przeżywaj - jeszcze mocniej zacisnął dłoń na moim przedramieniu - bo skończysz jak przyjaciółeczka. Musisz wyluzować. Gruby! Daj naszej koleżance coś dobrego.

Wysoki, gruby, łysy chłopak podszedł do nas i przytknął mi do ust butelkę z... Czymś.

Czułam wtedy ogromny gniew. Poczułam nagły impuls energii i krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam "zostawcie mnie w spokoju". W tym samym czasie wydarzyło się coś, czego nie umiem opisać. Przez chwilę jakby unosiłam się w powietrzu, poczym zaczęło ode mnie bić oślepiające białe światło. Wokół mnie i nieprzytomnej Emmy zaczęło się tworzyć coś w rodzaju klatki z niebieskiego ognia. Nim się obejrzałam cała grupa agresorów leżała na ziemi kwicząc z bólu. Wykorzystałam ten moment i uciekłam z Emmą trzymaną na ramionach o jakieś kilkanaście metrów.

Mój Boże, co się stało?, pomyślałam. W pewnym momencie jednak zauważyłam, że Em się ocknęła.

- Sam... co się stało, gdzie ci... ci...

- Spokojnie jesteś trochę oszołomiona

(ja z resztą też)

mocno oberwałaś. Odprowadzę cie do domu.

- OK...

Dalszą drogę szłyśmy w milczeniu. Rozstałyśmy się i rozeszłyśmy każda do swojego domu. Domu... Em może tak, ale ja. Czy miejsce w którym nie ma ani trochę empatii, czy miłości można nazywać domem?

Wieczorem, leżąc w łóżku nie mogłam spać. Wciąż nie wiedziałam, co wydarzyło się przed domem. Cały czas zadawałam sobie pytanie: co się ze mną dzieje?
Wątpię, żeby to był jakiś efekt uboczny dojrzewania.
Biedna Em ciekawe jak się czuje. Jutro o wszystkim jej opowiem. A może lepiej nie.
Już nic nie wiem.
- Trudno. I tak już całkowicie wybiłam się ze spania. Narysuje coś. Tylko rysując mogę w spokoju pomyśleć i zapomnieć o problemach. To dla mnie inny świat... to mój świat.

*******************************
Ten rozdział to masakra... Nie umiem pisać akcji

Z pozoru normalna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz