20. Cała prawda

1.8K 267 7
                                    

****************************

Na początek chciałam bardzo podziękować za 1000 wyświetleń. Jesteście wspaniali, a ja bardzo się cieszę, że moja opowieść komuś się podoba.
Jeszcze raz dziękuję.
Miłego czytania :)

****************************

(Oczami Sam)

"No szybciej, błaaaagam" - myślałam patrząc na swój zegarek i odliczając sekundy pozostałe, do końca zajęć.
Jak to się dzieje, że zawsze czas płynie strasznie szybko, a gdy chciało by się, by tak było, on jak na złość wlecze się nieubłaganie.

Rozległ się dźwięk dzwonka.

"Nareszcie" - pomyślałam i zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby. Oczywiście reszta klasy wybiegła z sali, jak stado dzikich bawołów. W sumie to im się nie dziwię. Nie ma to jak świadomość, że po ośmiu godzinach tortur w Alcatraz jesteśmy warunkowo zwolnieni do domów za dobre sprawowanie. Oczywiście niektórych nie dotyczy taka przepustka i zostają w więzieniu na jeszcze pare godzin. Zamykani są w celi, w której panuje szczególny rygor, albowiem namiestnikiem jest ropucha. Więźniowie poddawani są trudnym do opisania katuszom, jakimi są zakaz używania telefonu, czy nawet rozmawiania. Są oczywiście tacy, którzy próbują uciec, jednak w konsekwencji otrzymują oni dodatkowy wyrok i wizytę u pedagoga, który spokojnie mógłby grać w horrorach.

"Tak. Szkoła. Jak ja ją kocham." - pomyślałam i uśmiechnęłam się ironicznie opuszczając budynek.

Dzisiaj do domu wracałam sama. Po Emme dwie godziny temu przyjechała mama, bo miała mieć rutynową wizytę kontrolną u lekarza. Oskar natomiast wybiegł ze szkoły jak oparzony nie wiem czemu, i nawet się nie pożegnał.

Było dość zimno, jak to w kwietniu bywa. Droga powrotna, bez wygadanej, wszystkowiedzącej przyjaciółki wydawała się inna. Nudna.

Weszłam do domu. Moja "mama" siedziała na fotelu i bezmyślnie wpatrywała się w ekran telewizora. Minął już ponad miesiąc, a ona nadal była na mnie zła. Ostatecznie znalazła pracę w zakładzie krawieckim.
Zaniosłam swoje rzeczy do pokoju i wróciłam do salonu. Usiadłam na wersalce. W telewizji leciała akurat powtórka jakiegoś nudnego reality show.

- To było dziwne. - nagle odezwała się mama, a ja nie wiedziałam o co jej chodzi.
- Co?
- Historia, którą piętnaście lat temu opowiedziała mnie i Robertowi dyrektorka domu dziecka, z którego cię adoptowaliśmy. - spojrzała na mnie.
- To znaczy?
- Powiedziała wtedy, że przyniósł cię tam pewien mężczyzna. Był co najmniej dziwny. Oddał cię prosto do jej rąk. Nie powiedział nawet jak się nazywasz. Dyrektorka spojrzała na ciebie, a gdy podniosła wzrok mężczyzny już nie było. Rozejrzała się dookoła, ale facet zwyczajnie rozpłynął się w powietrzu. Całe zdarzenie trwało pare sekund. Potem w domu dziecka przebywałaś jeszcze dwa tygodnie. Dyrektorka opowiedziała nam, co działo się w tym czasie. - przerwała
- Co? Co się działo?
- Prawie zabiłaś pracującą tam wolontariuszkę. - odpowiedziała ze stoickim spokojem w głosie.
- Co?!
- Tak. Odniosła poważne obrażenia, bo ty... kichnęłaś. Gdy nam to powiedziała, ja już cię nie chciałam, ale Robert uparł się na ciebie. Oczarowałaś go.
- Czyli... to dla tego? Dla tego od zawsze trzymałaś mnie na dystans? Bo ktoś powiedział wam takie bzdury?!

Tak tylko mówiłam. Dobrze wiedziałam, że te słowa mogą być prawdą. Byłam jednak bardzo wściekła na "mamę". Czemu nie mogła być, jak świętej pamięci Robert? Jemu wcale nie przeszkadzało to, jaka jestem.

- Ja się bałam. Bałam, że zrobisz krzywdę mnie lub Robertowi.
- A nie bałaś się o to, że ja czuję się przez to opuszczona, nie kochana? - popatrzyłam jej prosto w oczy. - No właśnie. Tak myślałam. - oczy zaszły mi łzami.

***************************
Jeszcze raz dziękuję.
Mam nadzieje, że się podobało.
Zostawcie komentarz i gwiazdkę. (zwłaszcza komentarz)
:) :) :) :) :) :) :) :) :)

Z pozoru normalna ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz