Rozdział 28

16.2K 926 29
                                    

Rozdział 28

Zirytowana wzięłam od pokojówki tą przeklętą zapiekankę, zamknęłam za nią drzwi i skierowałam się do sypialni. Nie miałam pojęcia co robił Matt, że nie słyszał kilkuminutowego pukania dziewczyny, do tego stopnia, że to ja musiałam wyjść z łazienki. Zamaszyście weszłam do środka i rozglądnęłam się wkoło.

Otworzyłam już buzie, kiedy zobaczyłam, że leży na łóżku, ale szybko zdołałam usłyszeć jego równomierny oddech.

Spał. Przynajmniej nie chrapał. Zerknęłam na zegarek. Siedziałam w łazience całą godzinę, a ten tutaj choć był miliarderem to nadal był po prostu facetem, który czasami przypomina małe dziecko.

Położył się w ubraniach, a pilot od telewizora leżał na jego brzuchu. Rozczochrane włosy sterczały na każdą stronę, a na twarzy miał anielski uśmiech. Był naprawdę fascynujący, kiedy tak sobie smacznie spał.

Westchnęłam i odwróciłam się, postanawiając go nie budzić.

- Ty nie żyjesz.

Znieruchomiałam, parę kroków od łóżka. Przez moment wsłuchiwałam się, czekając na kolejne słowa, ale zapanowała cisza. Spojrzałam na Matta ze zmrużonymi oczyma i zauważyłam, że już w ogóle nie wygląda, jakby śnił o Karaibach. Raczej, jakby miał koszmar.

Zmarszczone czoło, rozchylone usta, ciężki oddech. Powoli zbliżyłam się do niego, wystawiając rękę przed siebie. Zatrzymałam ją tuż nad jego ramieniem, kiedy niespodziewanie wychrypiał:

- Przecież cię zabiłem.

Przełknęłam ślinę, czułam, jak nagle ogarnia mnie chłód. Może majaczył. Pewnie tak. Pewnie miał jakiś koszmar, pewnie...

O boże. Kogo on zabił?

Szarpnęłam go za ramię, tak naprawdę bojąc się, że usłyszę coś, czego nie będę chciała. Zdezorientowany otworzył oczy i powoli na jego twarzy wyrósł uśmiech.

- Jesteś. - Szepnął.

Czuły, wspaniały uśmiech.

A jednak nie mogłam pozbyć się teraz jakiegoś dziwnego uczucia w brzuchu.

Uśmiechnęłam się sztucznie, mając nadzieje, że nie zauważy tego i podniosłam zapiekankę, którą trzymałam przez cały czas w drugiej dłoni.

- Mówiłeś coś o zapiekance, nie?

 **************

Uśmiechnęłam się krzywo, obserwując zdziwionych przechodniów. Zerkali w naszą stronę ze zdziwieniem, które po chwili zmieniało się w spojrzenie pełne dezaprobaty. Szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to.

Zerknęłam na Matta, siedzącego u mojego boku. Z twarzą wystawioną ku słońcu i z lekkim uśmiechem na twarzy spoglądał przed siebie.

Automatycznie przypomniał mi się dzisiejszy poranek. A uściślając, słowa Matta. Próbowałam sobie tłumaczyć, że mówił to przez sen, że pewnie miał jakiś koszmar, ale miałam przeczucie. Przeczucie, że coś tutaj nie gra. Ale postanowiłam je zignorować. Chociaż raz, chciałam zatracić się w momencie i zapomnieć o wszystkich problemach

I właśnie dlatego siedzieliśmy teraz tutaj, na ławce w parku w centrum Paryża. Mało kto spacerował, większość osób pospiesznie przechodziło obok, udając się do ciepłych domów. Za to my, byliśmy jedynymi, którzy odgarnęli śnieg z ławki i usiedliśmy na niej, choć  było cholernie zimno.

Na początku wydawało się to świetnym i szalonym pomysłem, ale po pięciu minutach czułam, jak mój tyłek zaczyna się odmrażać. Mattowi było chyba ciepło, ale nie dziwie się mu. Jego płaszcz pewnie kosztował tysiące dolarów i oprócz dobrego wyglądania jest także ciepły, za to mój płaszczyk... No cóż, powiem tak, czego można się spodziewać po kilkudziesięciu dolarach?

Zaufaj MiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz