— Nie pojadę tam.
— Gerard...
— Mogę zaprzedać moją nieprzyzwoitą duszę diabłu, ale mamo — nie pojadę tam. Przysięgam...
Donna westchnęła, po czym zaczęła kręcić głową. Spojrzała ponownie na swojego siedemnastoletniego syna i poczuła się bezsilna. Nie miała pojęcia, co mogłaby zrobić, aby przekonać go do zmiany swojej decyzji. Najchętniej sama ubrałaby go, a następnie wsadziła do samochodu, lecz Gerard nie był już małym dzieckiem. Miał własne zdanie, buntował się i pokazywał emocje inne od strachu oraz szczęście. Za parę miesięcy wkroczyłby w dorosły świat. Donna wiedziała, że musiała traktować go z sobą na równi. Po tym wszystkim, przez co przeszła ich rodzina, nie chciała być samolubną, niewyrozumiałą matką, która dba jedynie o reputację. W życiu kobiety najważniejsi byli jej synowie i zależało jej na tym, aby byli tego świadomi.
— Może uspokoisz się i przemyślisz tę decyzję? Doskonale wiesz, że już w tamtym roku nie pojechałeś i miał do Ciebie pretensje...
— Mamo, nie zaczynaj.
Gerard fuknął. Założył ręce na klatkę piersiową, po czym wyjrzał przez okno. Była jedynie siódma rano. Ze względu na późną porę roku, słońce w najbliższym czasie nie miało wzejść. Za parę dni miał nadejść grudzień. Śnieg padał, Frank ciągle narzekał, a jego humor był beznadziejny. Chłopak chciał jedynie przespać cały sobotni poranek i odpocząć, lecz Donna miała inne plany. Pół godziny temu obudziła go w dość niesubtelny sposób. Pozapalała wszystkie światła w jego pokoju, ściągnęła kołdrę z ciała swego syna i zaczęła skraplać go wodą. Do tej pory jego włosy były wilgotne, a chęć zamordowania kobiety, która wydała go na świat, ciągle rosła.
Mógłby wybaczyć jej gdyby miała jakiś konkretny powód. Rozumiał sytuację takie, jak pożar, powódź, czy śmierć kota sąsiadów, ale nigdy nie mógł pojąć, dlaczego akurat dziś, kiedy jej argumenty się dla niego nie liczyły — napierała. Było Święto Dziękczynienia. Dzień, w którym rodziny powinny uczcić ten szczególny dzień w roku razem, będąc otoczeni miłością. Jednak dla Gerarda to wydarzenie straciło jakąkolwiek wartość lata temu, gdy jego rodzice rozwiedli się. Z początku nie myślał, że będzie źle. Nadal miał dwójkę rodziców, którzy przestali się kłócić i jedynie od czasu do czasu zdarzyła im się jakaś ostrzejsza wymiana zdań. Chłopak nie zastanawiał się nad swoją orientacją i żył spokojnym życiem. Oczywiście, Mikey i tak był kretynem, ale to się nie liczyło. Dopiero potem jego rodzina zaczęła się zmieniać.
Ojciec Gerarda pracował jako hydraulik w Nowym Jorku. Wysyłał pieniądze swojej byłej żonie, kontaktował się z Michaelem i próbował podtrzymać kontakt ze starszym z braci, jednak nie należało to do rzeczy najłatwiejszych. Odkąd pamiętał, Gerard zawsze charakteryzował się swoją wyniosłością. Aura, która go otaczała, mogła przerażać wielu, lecz Pan Way wolał myśleć o tym, jak o niczym ważnym. I usiłował sobie wmówić, że jego kontakt ze swoim pierworodnym był nienaganny do czasu, gdy przyjechał pewnego dnia w odwiedziny.
Po ustabilizowaniu stosunków z Donną oraz porozumieniu się, obydwoje ustalili, że pragną jedynie dobra swoich dzieci. I tego dnia, kiedy w powietrzu unosiła się wiosna, a kwiaty powoli rozkwitały, przyjechał do Belleville. Ubrany w gustowny, lawendowy sweter oraz parę ciemnych spodni, zawitał do domu, w którym mieszkała jego była żona oraz dwójka dzieci. Dla Donny kupił bukiet róż, a chłopcom przywiózł gry komputerowe. Donald starał się najlepiej jak potrafił i Gerard pragnął to zrozumieć, lecz przez ten cały czas, gdy jego rodzina nie była w komplecie, czuł się dotkliwie zraniony. A fakt, że człowiek, którego znał całe, swoje życie nie miał pojęcia, jaki jest i co lubi, jedynie pogarszał sytuację.
CZYTASZ
Jacket Slut • Frerard
Fanfiction❝Czy nosisz coś innego oprócz tych cholernych kurtek, Way?❞ ❝Bielizna się liczy?❞ ➸ Historia opowiada o nastoletnim emo bałaganie - Gerardzie, który ma małą obsesję na punkcie Tumblra, kotów, kurtek i kawy. Jest w szkole znany z tego, że świetn...