35: Upadek anioła.

714 83 89
                                    

Słońce powoli wschodziło, budząc wszystkich oraz oznajmiając nadejście nowego dnia. Frank przetarł oczy, po czym ziewnął i przewrócił się na drugi bok. Nie miał najmniejszej ochoty, aby tego poranka wstawać, jednak wiedział, że to nieuniknione i czekają na niego obowiązki. Trwały przygotowania do zakończenia roku szkolnego i on, z jakiegoś powodu, musiał uczestniczyć w nich oraz pomagać, między innymi Davidowi, Henry'emu oraz licznej grupie pozostałych osób, których nienawidził. Pozostały zaledwie trzy tygodnie, a pracy nie ubywało. Frank zastanawiał się czy to przypadkiem nie jakiś chory żart, czy może fatamorgana. Jednak jedno było pewne; nie było mowy o lenistwie czy chociażby odrobinie odpoczynku przy pracach na sali gimnastycznej - wszyscy uwzięli się, aby pilnować go przy jego pracy, która - niestety - wydawała się być mierna.

Frank po paru minutach zastanawiania się zdecydował, aby wstać z łóżka. Usiadł na jego brzegu, przetarł ponownie oczy i wydał z siebie ciche westchnienie. Nie miał najmniejszej ochoty, żeby wstawać, jednak zdawał sobie sprawę, że nie miał innego wyjścia. Wziął telefon do dłoni i włączył swoją ulubioną playlistę. Wyłączył wszystkie budziki, po czym otworzył wiadomość do Gerarda, nad którą wczoraj usnął. Zawierała ona, co prawda, jedynie parę uśmiechniętych emotikonów, złożenia przypadkowych liter i „kocham cię" na samym końcu, jednak Frank postanowił ją wysłać. Wzruszył ramionami, po czym rzucił telefon na kołdrę. Leniwie mamrocząc o tym, jak nienawidzi wtorków, wstał i przygotował się do szkoły.

Godzinę później Frank zawitał w progach swojego ukochanego liceum. Ciemna czapka okrywała jego włosy, a na ramionach umieścił flanelową, przetartą w niektórych miejscach koszulę. Wyrzucił resztę po papierosie do śmietnika i wszedł do środka. Rozejrzał się naokoło; próbował zlokalizować swoich znajomych, zaoferować im wypad za szkolne boisko lub udać się do Dallona. Wiedział, że dla Gerarda otworzyłby wcześniej kawiarnię.

— ­Gdzie tak pędzisz, draniu? – krzyknął Alex. Ostatnia osoba, z którą miał ochotę dzisiaj rozmawiać.

— Jeszcze nie wiem — wzruszył ramionami. — Szukam reszty. Widziałeś ich?

— Jeżeli myślisz o wagarach, to już za późno. — Pokręcił głową. — Każdy zajął się przygotowaniami do zakończenia. Powiedzieli, że wolą obijać się na hali niż zwiewać i siedzieć w kozie po godzinach.

— Cipki — prychnął Frank. Chłopak nałożył okulary na twarz, po czym obrócił się w stronę wyjścia. – Nara.

— Czekaj!

— Co? — westchnął.

— Gdzie... Gdzie idziesz?

— A co cię to, Alex?

— Nie mam z kim siedzieć — odparł szczerze. Frank zilustrował jego twarz, jednak nie mógł nic z niej wyczytać. Wyrażała zupełną pustkę.

— I...?

— Zabierz mnie ze sobą.

— Nawet nie wiesz gdzie idę! A jeżeli powiedziałbym ci, że zamierzam uprawiać seks z Gerardem, co?

— Dołączyłbym. Nie musisz mnie zachęcać.

— Jesteś, kurwa, niemożliwy. Ale dobra, chodź ze mną. Idziemy na trawę, palić trawę.

— Frank, nie zamierzam pomagać ci w tym akcie wandalizmu. Szanuj zieleń.

Chłopak wywrócił oczami. Nie mógł uwierzyć, z kim rozmawiał i dlaczego jeszcze nie zaprzestał. Z drugiej jednak strony szanował stanowisko Alexa. Mogli być dwoma głupkami, ale środowisko szanować zamierzali.

— Patrz, co mam. — Obrócił się, chcąc sprawdzić czy ktoś ich obserwował. Miał szczęście, ponieważ nikt na nich nie zwracał uwagi. Każdy miał dość dramatów, które wywoływali i lekceważyli wszystko, co robili. Frank z zadziornym uśmiechem na twarzy wyciągnął z kieszeni swojej flanelowej koszuli idealnie ubitego skręta. Przyłożył go na moment do ust, a następnie uniósł brwi do góry. Otrzymał równie entuzjastyczną odpowiedź:

Jacket Slut • FrerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz